Hiril
-
Swoją przygodę z Kate Daniels rozpoczęłam w 2017 roku wraz z długo wyczekiwaną wznową wydawniczą cyklu - tym razem obiecano nam wydanie wszystkich głównych tomów historii. Teraz, po lekturze ostatniego, dziesiątego z nich, mogę z czystym sercem napisać, że wydawnictwo swoją obietnicę zrealizowało. Muszę jednak przyznać, że mam wielkie nadzieje na polskie wydania historii pobocznych, których wbrew pozorom jest całkiem sporo! Ukrywające się pod pseudonimem małżeństwo Ilony i Andrew Gordonów stworzyło zarówno dodatkowe wątki w obrębie głównego cyklu, jak i spin-offy dotyczące już konkretnie Hugh d’Ambray'a - preceptora Żelaznych Psów oraz kontynuujące historię Julie - przybranej córki Kate. Nie będę oszukiwać, wszystko to przeczytałabym z wielką rozkoszą!
Jednak póki co, przyszedł czas by zakończyć tę niesamowitą przygodę. W życiu Kate przez lata zaszły potężne zmiany. Z niezależnej najemniczki w post-przesunieciowej Atlancie stała się żoną, opiekunką, doświadczoną strażniczką Atlanty, znawczynią starożytnych bestii, a nawet właścicielką biura detektywistycznego. Wszystko to sprawiło, że porażka w nieuniknionej konfrontacji z Nimrodem może ją kosztować więcej niż kiedykolwiek, a mówiąc precyzyjniej, przegrana po prostu nie wchodzi w grę. Niestety szczęście jej nie sprzyja. Makabryczne odkrycie w Serenbe nie pozostawia złudzeń - w Atlancie pojawiła się nowa bestia, sprytna i działająca z ukrycia, a jednocześnie krwiożercza i skrajnie niebezpieczna. To wydarzenie stawia Kate w trudnej sytuacji – jej bliscy nigdy wcześniej nie potrzebowali jej tak jak teraz, Roland zbiera armię przy granicy Atlanty, a śmiercionośny Zakon Sahanu grasuje żądny krwi po okolicy. To wszystko sprawia, że dodatkowy potwór jest ostatnią rzeczą, której kobieta potrzebuje, ale nie ma specjalnie wyboru. Zatem wszystko wskazuje na to, że wielka bitwa będzie po prostu jeszcze większa niż się spodziewała i pozostają tylko dwa pytania - kto zdecyduje się stanąć do walki po jej stronie i co będzie musiała zrobić by dać im zwycięstwo.
W tej części Kate jest gotowa na wszystko byle ocalić swoich bliskich, chociaż zdaje sobie sprawę z tego, że to będzie bardzo trudne. W dziesiątej odsłonie cyklu możemy już w pełnej krasie zobaczyć zmiany jakie zaszły nie tylko w Kate, ale także w pozostałych bohaterach. Każde z nich wiele doświadczyło, a to silnie ich kształtowało, ich determinacja, siła i odwaga są widoczne na każdym kroku. Z drugiej strony wciąż pozostają niezwykłymi i bardzo temperamentnymi postaciami, które polubiliśmy we wcześniejszych tomach cyklu.
Nie będę ukrywać - kolejny raz autorzy stworzyli fantastyczną historię pełną intrygujących rozwiązań fabularnych, ciętego dowcipu, świetnych dialogów i zaskakujących zdarzeń. Oczywistym jest, że zakończenie dziesięciotomowego cyklu wymaga bardziej wybuchowego zakończenia niż zwykle. Osobiście powiedziałabym, że były już takie tomy, które kończyły się potężną bitwą i tym razem nie było inaczej. Jednak „Magia triumfuje” zadziwia przede wszystkim stronami tego śmiertelnie niebezpiecznego konfliktu. To było na miarę niezłego finału. Ogromnie do gustu przypadły mi też te drobniejsze autorskie rozwiązania - przygody Kate z Conlanem, Hugh d’Ambray'em czy Derekiem, jej relacja z Errą, decyzja Currana, ale nawet krótkie wątki związane z Glidią, Kasynem, Zakonem czy Gromadą przyniosły mi mnóstwo satysfakcji. Ponownie zaskoczył mnie także układ pomiędzy Rolandem, a naszą główną bohaterką. Za każdym razem kiedy myślę, że ich relacja będzie bardziej jasna i bojowa, oboje mnie zaskakują!
Jest jednak jeden wątek, który mnie rozczarował, a mianowicie związek Kate i Julie. Nie mogę powiedzieć na ten temat zbyt wiele jeśli chcę uniknąć spoilerów, ale wygląda to tak jakby nowa bliska Kate osoba (która pojawia się właśnie w ostatniej części cyklu) w pewnym sensie zastąpiła jej relację z Julie. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Kate coraz częściej mówiła o Julie jak o dobrej koleżance, a nie jak o podopiecznej, którą szczerze pokochała. W tym kontekście w oczywisty sposób zasmuciło mnie zakończenie. Teraz pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że ten wątek znajdzie swoje głębsze rozwiązanie w spin-offie dotyczącym Julie.
Muszę przyznać, że już tęsknię za Kate Daniels i nie mogę uwierzyć, że to już koniec pewnej części tej historii. „Magia triumfuje” była fantastyczną wyprawą, a książki z tego cyklu były nielicznymi, które czytałam ciągiem bez względu na to czy się paliło, czy waliło. Teraz pozostaje mi zacząć tę historię od nowa, a przy okazji mieć wielką (naprawdę wielką!) nadzieję, że Fabryka Słów zdecyduje się wydać zarówno dodatki do cyklu, jak i spin-offy. Jeśli tak się stanie to jak zwykle rzucę wszystko by czytać kolejną książkę od niezawodnego duetu Ilony i Andrew Gordonów!