Taiga
-
„SpecOps” jest drugim tomem z cyklu Expeditionary Force autorstwa Craiga Alansona, który jak na razie ma na koncie tylko tę serię w swoim dorobku. Już na wstępie warto zaznaczyć, że gatunek science fiction w Polce nie należy do najpopularniejszych i właśnie dlatego powieści i opowiadania tego typu zwykle pozostają niezauważone i wyparte na rzecz kryminałów i thrillerów. Gdy myślę o Sci-Fi od razu nasuwa się Janusz A. Zajdel, ale nie tylko na Zajdlu ten gatunek stoi.
Ta powieść może zaginąć w tłumie już na wstępie, ponieważ okładka niczym się nie wyróżnia, a grafika na niej jest dość sztampowa. To dobrze, a jednocześnie niedobrze, ponieważ ewentualny czytelnik biorąc do ręki tę powieść wie od razu do jakiego gatunku należy, ale z drugiej strony okładka nie przyciąga wzroku – a niestety lubimy oceniać po okładce. Do tego książka jest dość nieporęczna, a czytając trzeba mocno odgiąć okładkę, przez co grzbiet się brzydko marszczy i nie będzie dobrze wyglądać na półce.
Opowieść poznajemy z perspektywy kapitana statku kosmicznego o intrygującej nazwie „Latający Holender” – Joego Bishopa. Załoga liczy sobie siedemdziesiąt osób, co jest problematyczne i rodzi wiele problemów natury logistycznej, a dowódcy międzynarodowych oddziałów ciągle patrzą na ręce głównego bohatera, co rodzi tylko obawy. W funkcjonowaniu „Latającego Holendra” niezbędna jest sztuczna inteligencja, którą nazwano Skippy. SI ma własną świadomość i jest zdolna do przetwarzania ogromnej liczby danych, która niezbędna jest naszej „Bandzie Wesołych Piratów”. Głównym celem podróży jest dostarczenie Skieppy’ego do bazy kosmicznej, która być może wie dlaczego on w ogóle powstał.
Prowadzenie narracji przypomina dziennik pokładowy przepełniony przemyśleniami głównego bohatera. Poznajemy tylko jego perspektywę, co momentami bywa nużące. Mamy już dość, gdy czytamy po raz pięćdziesiąty narzekanie, że nie powinien być kapitanem, ale na szczęście postrzeganie siebie samego zmienia się, a bohater przechodzi przemianę, która naturalnie wynika z fabuły. Jestem też wielką fanką zabiegu, w którym narrator zwraca się bezpośrednio do czytelnika przełamując czwartą ścianę. Czujemy się częścią historii, a nie tylko biernym obserwatorem. Sama fabuła nie wydaje się skomplikowana, ale opis na tylnej okładce już nam zdradza, że cała misja jest skazana na porażkę, a to sugeruje masę niebezpieczeństw. Jednak połowa książki skupia się na funkcjonowaniu załogi i perypetii z tym związanych. Bishop uważa, że wcale nie nadaje się do zarządzania tak liczną załogą, zwłaszcza, że jego pierwotna drużyna składała się zaledwie z kilku osób, a dzięki niebezpiecznym i traumatycznym wydarzeniom bardzo się z nimi zżył i traktował ich jak partnerów w pracy. Dlatego tym bardziej odczuwa presję ze strony dowódców np. oddziału SEALS. Jednak przez długi czas zupełnie nic się nie dzieje. Bishop jako nasz narrator ciągle narzeka na nudę, a ta udziela się czytelnikowi. Jest to frustrujące, bo od powieści Sci-Fi oczekujemy wartkiej akcji. Dopiero w połowie książki wreszcie zadziewa się coś zagrażającego statkowi, w konsekwencji cała załoga jest zmuszona do adaptacji w zupełnie nowej przestrzeni. Napotykają różne przeszkody, ale pokonanie ich przychodzi bohaterom dość łatwo, nawet gdy ich położenie wydaje się beznadziejne i nie do rozwiązania. Po tego typu przygodach oczekujemy napięcia czy im się uda, czy nie, ale po pewny czasie staje się do przewidywalne, bo wiemy, że szybko sobie poradzą.
Mamy tu do czynienia z dużą liczną bohaterów, ale wbrew pozorom ja jako czytelniczka nie byłam tym faktem zdezorientowana. Miałam lekkie obawy, że postaci będą mi się zlewać w jedną, zwłaszcza te, które pojawiają się rzadko. Każdy członek załogi jest potrzebny w tej historii, a gdyby któregoś zabrakło historia wiele by straciła. Najwięcej spędzamy czasu z kapitanem Bishopem i na przestrzeni kolejnych rozdziałów dowiadujemy się o relacjach, które się nawiązują i właśnie one są mocną stroną powieści. Fabuła przede wszystkim skupia się na ludziach – ich frustracjach, obawach i zażyłości. Ale przede wszystkim bohaterowie po prostu się nudzą na statku, bo nie mają zbyt wiele do roboty. Zwłaszcza naukowcy, którzy kapitanowi wydają się zbędni, ale oni również otrzymają swoje pięć minut.
Najmocniejszą stroną powieści jest humor oparty na kłótniach i przekomarzaniu się Bishopa i Skippiego. Pękałam ze śmiechu, gdy Sztuczna Inteligencja nazywała ludzi małpami i ciągle proponowała im banany. Żarty po prostu śmieszą, a wiadomo, że takie zabiegi czasem nie wychodzą i mogą budzić zażenowanie, jednak nie w tej książce, za co wielki plus. Nie spodziewalibyśmy się od gatunku science fiction aż takiej dawki humoru, ale ta niespodziana biło mnie zaskoczyła.
„Specops” polecałabym nie tylko zagorzałym fanom Sci-Fi, ale również osobom, które sceptycznie podchodzą do tego gatunku lub tym, którzy dopiero chcą zacząć swoją przygodę. Duża dawka humoru i relacje między bohaterami sprawiają, że książka jest przystępna w odbiorze. A Skippy jest po prostu cudowny!
Joanna Kidawa
-
„SpecOps” to powieść o podróżach międzyplanetarnych, eksplorowaniu kosmosu, walkach pomiędzy rozmaitymi grupami kosmitów, czy też sztucznej inteligencji… Przenieśmy się dzisiaj w świat fantastyki Craiga Alansona, tak odmiennego od tego na Ziemi.
KIM JEST AUTOR?
Craig Alanson, autor powieści fantastycznej „SpecOps” mieszka w Stanach Zjednoczonych w Nowym Jorku. Wraz z nim mieszka jego żona oraz kilka ratowniczych psów, którym para zapewnia pożywienie i schronienie. W dorobku literackim autora odnajdziesz kilka powieści ułożonych w cykl „Expeditionary Force”. Po polsku dotychczas ukazały się dwie pierwsze części: „Dzień Kolumba” oraz właśnie „SpecOps”. Premiera trzeciego tomu „Paradise” jest zapowiedziana na drugą połowę kwietnia bieżącego roku.
DZIEŃ KOLUMBA
Pozwól, że rozpocznę od krótkiego podsumowania pierwszego tomu serii. Bez poznania, chociaż pobieżnie, nie sposób przeskoczyć do części drugiej. W pierwszej części cyklu „Dzień Kolumba” poznasz 20-letniego starszego kaprala Armii Stanów Zjednoczonych, a mianowicie Joe Bishopa. Mężczyzna przebywa na przepustce z wojska w malutkim miasteczku w swoich rodzinnych stronach. Akurat odbywają się obchody Dnia Kolumba. W taki świąteczny dzień Ruharowie, kosmici przypominający z wyglądu wielkie chomiki, atakują Ziemię. Joe wraz z przyjaciółmi łapie jednego z nich. Traktuje jeńca wręcz po przyjacielsku, dając mu wodę do picia oraz opatrując rany, a następnie przekazuje wojsku do przeprowadzenia badań. A do złapania Ruhara grupa przyjaciół użyła starego samochodu – lodziarki z wielkim wizerunkiem fioletowego dinozaura Barneya.Niestety atak Ruharów spowodował brak elektryczności i krach ekonomiczny w kraju.
Po zakończeniu przepustki Joe jest wezwany na kolejną misję. Tym razem udaje się do Ekwadoru, skąd wylatuje w przestrzeń kosmiczną. Ludzie zostali bowiem wezwani do walki po stronie Kristangów – innego plemienia kosmitów, tym razem podobnych do jaszczurów. Kristangowie są patronami Ruharów, stoją wyżej w hierarchii kosmicznych plemion. A jeszcze nad Kristangami odnajdziesz Thuranów i inne plemiona. Wiem, że ciężko się w tym początkowo połapać, ale spokojnie… W trakcie czytania powieści wszystkie powiązania międzyplemienne stają się jasne.
Krinstangowie twierdzą, że przegonili Ruharów z Ziemi oraz z planety Paradise. I właśnie tam, po szkoleniu ludzi do walki w kosmosie, wysyłają żołnierzy z misją pokojową, by pomóc Ruharom w ewaluacji cywilnej ludności. I tu w czasie misji Joe odmawia wykonania rozkazu, czyli zabicia cywili i trafia do więzienia. Nie przedłużając opowieści o „Dniu Kolumba”, Joe ucieka z więzienia za pomocą Skippiego – sztucznej inteligencji zamkniętej w metalowej puszce, ratuje jeszcze kilka osób, porywają statek kosmiczny Thuranów i lecą z misją uratowania Ziemi.
SPECOPS
Przejdźmy zatem do części drugiej cyklu, czyli do powieści „SpecOps”. Po misji mającej na celu uratowanie Ziemi, Joe Bishop postanawia wypełnić swoją obietnicę złożoną Skippiemu. Gromadzi się drużyna złożona z żołnierzy służb specjalnych z kilku krajów oraz naukowców. Na thurańskim statku o wdzięcznej nazwie Latający Holender wyruszają w kosmos. Skippy, sztuczna inteligencja mająca postać srebrnej puszki, wielkością przypominającą taką do piwa, uczy załogę manewrowania promem kosmicznym wykonując skoki, czasem nawet o kilkadziesiąt lat świetlnych. Szukają Kolektywu Pradawnych, który sprawiłby, że Skippy mógłby naładować swoje baterie i połączyć się z innymi sztucznymi inteligencjami. Co pewien czas zbliżają się do rozmaitych planet, do miejsc, w których mogą znajdować się pozostałości po Pradawnych. Nieraz napotykają na statki Thuranów oraz innych kosmitów, przed którymi zmuszeni są uciekać albo też stanąć do walki. Jak potoczą się ich losy? Czy ludzie są w stanie walczyć z kosmitami? Czy odnajdą Kolektyw? Odpowiedzi odnajdziesz w książce.
NA ZAKOŃCZENIE SŁÓW KILKA
Osobiście nie czytam zbyt dużo powieści fantastycznych. Początkowo, szczególnie przy czytaniu „Dnia Kolumba” gubiłam się trochę w rasach kosmitów. Thuranie, Kristangowie oraz całkiem sporo innych nacji mylili mi się. Jednak w miarę czytania wszystko poukładało się w logiczną całość. Lektura „SpecOps” była już jednak zdecydowanie przyjemniejsza. Urzekł mnie język autora. A szczególnie dość specyficzne poczucie humoru sztucznej inteligencji Skippiego. Polecam gorąco, zarówno „Dzień Kolumba”, jak i „SpecOps”.
Doris
-
Kto stęsknił się za słownymi potyczkami, rywalizacją na żarty i jakże specyficzną przyjaźnią pułkownika Joe Bishopa z charakterną SI w postaci Skippy'ego, ten może oto zacierać ręce z faktu premiery drugiej części powieściowej serii „Expeditionary Force” – książki pt. „SpaceOps”, która to ukazała się właśnie w naszym kraju nakładem Wydawnictwa Drageus Publishing House. Zapraszam do poznania recenzji tego tytułu.
Wojna o Ziemię została wygrana - przynajmniej na tę chwilę, gdy oto udało się odeprzeć atak floty Kristangów, jak i zamknąć znajdujący się w pobliżu błękitnej planety czasoprzestrzenny tunel. Odpowiedzialny za ten sukces Skippy, ale też i załoga „Latającego Holendra”, udają się tym samym w daleką kosmiczną podróż, której celem jest dotarcie do ojców Skipyy'ego - Pradawnych, a przynajmniej jakichkolwiek pozostałości technologii po tej obcej rasie. Bardzo szybko okaże się, że wyprawa ta potrwa znacznie dłużej, a powrót z niej będzie stał pod wielkim znakiem zapytania...
Najnowsza odsłona tego znakomitego cyklu science fiction przedstawia sobą dalsze losy bohaterów, zmieniając jednocześnie nieco charakter całości relacji. Owszem, to wciąż wojenna fantastyka z pokaźną porcją komedii w tle, które jednak otwiera sobą tym razem zupełnie inne ścieżki fabuły - space opera z przemierzaniem odległych zakątków kosmosu, które mogą zaskoczyć tak załogę „Latającego Holendra” jak i nas, absolutnie wszystkim. I to wydaje się być w mej ocenie bardzo ciekawym i właściwym posunięciem autora.
Fabułę książki wypełniają kolejne losy załogi okrętu pod wodzą Joe Bishopa, który musi nie tylko walczyć z napotkanymi rasami Obcych, docierać do miejsc pozostałości pradawnej technologii i starać się nie zdradzić tym, iż ludzie posiadają tak zaawansowany technologicznie (nota bene skradziony) okręt..., ale też i znosić kaprysy Skipyy'ego, który mając się za lepszego od ludzi nie przestaje im tego wciąż uświadamiać. To barwna, tętniąca akcją i przygodą oraz niezwykle zabawna relacja, która trzyma nas w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.
Nie zaskoczę nikogo stwierdzeniem, że to właśnie Joy i Skippy odgrywają tu pierwsze skrzypce. Pierwszy z nich jest poczciwym, zabawnym i troszczącym się o swoją załogę dowódcą, który nie ukrywa również tego, że czasami jego funkcja wydaje być ponad siły. Drugi jest... - pradawną SI, która potrafi niemalże wszystko poza improwizacją w naprawdę skomplikowanych chwilach, która jednocześnie uwielbia rynsztokowy humor i naśmiewanie się z małp, czyli ludzi. Jednakże obu ich nie da się nie polubić właśnie za to, jacy są.
Kolejny też raz zachwyca nas obraz tego fantastycznego świata, gdzie mamy z jednej strony ciekawe spojrzenie na los Ziemi w wielkiej grze wielu kosmicznych nacji, które mają ludzi i ich planetę za nic, z drugiej właśnie niezwykłe opisy tych ras, ich kultur, zachowań i technologii, a z jeszcze innej ważną część tej relacji - kosmiczną walkę wielkich okrętów i bezpośrednie starcia na powierzchniach kosmicznych obiektów i planet. To wszystko składa się na ten złożony, dopracowany w każdym względzie i piękny świat tej książki.
Jeśli spodobała się wam pierwsze część cyklu „Expeditionary Force”, to spodoba się również i ta jego niniejsza odsłona. Spodoba za sprawą porywającej fabuły, wartkiej akcji, wielkich emocji i oczywiście pokaźnej dawki dobrego, czasami wręcz czarnego humoru. To wszystko funduje sobą niniejsze dzieło Craiga Alansona, do poznania którego to gorąco was zachęcam. Polecam!