Agata Kot
-
Marta jest kobietą ze skomplikowaną przeszłością; nie ma jeszcze trzydziestu lat, a już jest wdową i wcale nie wydaje się z tego powodu zasmucona. W życiu zawodowym radzi sobie bardzo dobrze; jest architektem wnętrz i otworzyła firmę, która daje jej stabilność finansową i poczucie, że robi to, co lubi. Pewnego dnia skręca kostkę i zostaje zawieziona do szpitala przez przystojnego lekarza, Piotra. Tak zaczyna się ich historia miłosna, która jest główną osią tej niepozornej książki młodej debiutantki.
Jest to opowieść jakich wiele: ona ma swoje rany i boleści, on swoje tajemnice i błędy. I od nich tylko zależy, czy będą gotowi na to, by wybaczyć samym sobie to, co było kiedyś i na nowo, z odwagą, rzucić się z nowy związek.
Anna Barczyk-Mews, młoda pisarka, świetnie pokazuje, jak trudne jest budowanie nowej relacji, kiedy ciągle jeszcze pod stopami czuje się zgliszcza dawnych związków. Strach, niepewność i obawa przed kolejną porażką obezwładniają i sprawiają, że ludzie sami rezygnują z szansy, którą los podaje im na tacy. Piotr zdaje się poradzić sobie z faktem, że kiedyś kochał inną kobietę i że to uczucie po prostu się skończyło, wypaliło. Poukładał sobie w głowie, że przeszłość, nawet ta bolesna, jest ciągle przeszłością. Z Martą sytuacja jest trudniejsza, bo i jej traumy są gorsze i bardziej dramatyczne. Odniosłam jednak wrażenie, że trzyma się kurczowo tego przeszłego koszmaru i nie chce ruszyć dalej, udając, że wszystko jest w porządku. Kobieta jest bohaterką bardzo niestabilną i muszę przyznać, że jej postać nieco mnie irytowała. Na szczęście jej charakter rekompensował z nawiązką Piotr, który był bardziej dojrzały i opiekuńczy i który „swoje” rozdziały prowadził w o wiele lepszym tonie, niż Marta „swoje”. Miałam wrażenie, że autorka dobrze się czuje opisując świat z perspektywy mężczyzny i to jej się udaje; jest zabawnie, emocjonalnie, przyzwoicie. Natomiast kiedy wciela się w narrację kobiety, tworzy nieco karykaturalną jej postać, pełną sprzeczności i negatywnych uczuć. Rozumiem, że trudna przeszłość głównej bohaterki oraz to, co przeszła z byłym mężem, mogły wpłynąć tak na jej osobowość, ale nie zmienia to faktu, że jawiła się ona jako postać, której zdecydowanie nie potrafiłam polubić. Sytuację komplikował fakt, że w pewien sposób czułam, że nie mogę pałać do bohaterki niechęcią, właśnie ze względu na to, co przeszła. Jakby to było niewłaściwe, nie na miejscu. W efekcie czułam się skonsternowana i zirytowana tą sytuacją.
„M + P = Love” to książka obyczajowa, dość lekka, która ma nieco bardziej emocjonalny wydźwięk, ze względu na przeszłość bohaterów, ale nie jest to lektura wymagająca. Nie angażuje czytelnika, nie zostawia po sobie tak dobrze wszystkim znanego „kaca książkowego”. Biorę na poprawkę fakt, iż jest to debiut i dlatego mogę z pewnością stwierdzić, że jest to książka dobra. Narracja jest odpowiednio poprowadzona, tło fabularne jest ciekawe, ale nie wybija się na pierwszy plan, powieść czyta się szybko i lekko. Pod względem stylistycznym i ortograficznym nie mam zastrzeżeń. Jedyny problem mam z postacią Marty, która jest – w mojej ocenie – przekombinowana. Niemniej sięgnę po drugą część, kiedy już się ukaże na rynku wydawniczym. Jestem ciekawa jak ewoluuje pisarski warsztat pani Anny.