Molly | Autor: Agnieszka Lingas Łoniewska

Nieczęsto sięgam po współczesną powieść, po romans, którego akcja rozgrywa się w bliżej nieokreślonej teraźniejszości jeszcze rzadziej. Ponieważ lubię czasem poszerzać granice, tego co trafia na mają czytelniczą listę, skusiłam się na najnowszą powieść Agnieszki Lingas-Łoniewskiej zatytułowaną „Molly”. To moje pierwsze spotkanie z tą, znaną i lubianą autorką literatury kobiecej, nie mogę jednak powiedzieć, bym skusiła się na lekturę kolejnej książki tej wrocławskiej pisarki.

Opowieść jest dość sztampowa. Młody mężczyzna i kilka lat młodsza od niego dziewczyna, w takim wieku, że to jeszcze ma znaczenie, gdyż staje się jednym z tych, co dzieli dwójkę, która od początku czuje do siebie dziwny, niedający się pohamować magnetyzm. On, właściciel świetnie prosperującej wrocławskiej firmy, ułożony, stateczny, zbliżający się do trzydziestki. I ona, ledwo dwudziestoletnia, szalona, wychowanka sierocińca i często zmieniających się rodzin zastępczych, której głównym celem w życiu jest bawić się dzisiaj, nie myśląc o jutrze, ani o wczoraj. Połączyło ich płomienne uczucie i przeszłość ich rodziców. To dość banalne i standardowe skontrowanie dwóch tak wyraźnych przeciwstawnych charakterów, nie jest jednak niczym, co raziłoby w romansie.

Przez kolejne strony przyglądamy się związkowi Wiktora i Molly, to jak próbują się zrozumieć i sobie zaufać. Jak zawsze w tego typu historiach przy niej jest inny mężczyzna, a i przy nim kręci się jakaś kobieta. Jednak ich powolne docieranie się śledzi się z zainteresowaniem, nie ma w tym nic odkrywczego, ale przecież nie musi być. Ona jest równie irytująca, co on, każde walczy z własnymi lękami, każde ukrywa coś o sobie. Ot, typowa opowieść. Niestety ostatnie pięćdziesiąt stron było tym, co skutecznie zniechęciło mnie do tej książki. Nagła eskalacja gwałtownych wydarzeń, prawie w każdym kolejnym rozdziale zawieszenie w ważnym momencie i ostatnia dwie sceny, dobiły mnie zupełnie. I ja rozumiem dlaczego tak to wyglądało, chodziło o skrajne podbudowanie emocji, podkręcenie napięcia, w końcu wzruszenie czytelnika. Niestety na mnie to nie podziałało zupełnie. I choć niejednokrotnie zdarza mi się wzruszać nad lekturą, tak tutaj zabrakło tego całkowicie, a chwyty mające to wzruszenie wzbudzić tylko irytowały.

Książkę czyta się bardzo dobrze, to około czterystu stron, które spokojnie można pochłonąć jednego dnia. Autorka w umiejętny sposób wykreowała postacie, które, choć irytujące, pozostały ludzkie. Nie zabrakło tu scen seksu, choć opisy stosowane przez Agnieszkę Lingas-Łoniewską nie do końca do mnie trafiły. To w sumie problem nie tylko aktów między bohaterami, gdyż choć przeczytałam tę powieść jednym tchem, nie wzbudziła we mnie praktycznie żadnych emocji.

„Molly” to wciągająca, sprawnie napisana, choć sztampowa historia o przeciwieństwach, które się przyciągają i które wpływają na siebie nawzajem. To opowieść o miłości, silniejszej niż wszystko inne oraz o tym, czy naprawdę można zaufać komuś innemu, czy naprawdę można zaufać sobie. To książka, która ponownie uświadomiła mi, jak bardzo daleka jestem od bycia typową czytelniczką tego typu prozy. Nie wzbudziła we mnie prawie żadnych uczuć, poza lekką irytacją zakończeniem. To w końcu powieść osadzona we Wrocławiu i ci, którzy znają to miasto na pewno rozpoznają miejsca w jakich rozgrywają się wydarzenia. Podsumowując, najnowsza książka Agnieszki Lingas-Łoniewskiej to typowa romansowa opowieść i miłośnikom takowych z pewnością przypadnie do gustu.