Tomasz Niedziela
-
Przyznać muszę, że z bardzo dużym zaciekawieniem i nadzieją sięgałem po tę książkę, chociaż nie bez pewnych obaw. Zdecydowanie się nie zawiodłem, obawy jednak trochę się potwierdziły. To znowu książka dla ludzi wykształconych – co chwila jakiś cytat, co chwila powoływanie się na kogoś – jakby oczywistością było, że znamy jego poglądy, wiemy kim jest.
Generalnie jednak nie przeszkadza to w lekturze. Książka nie jest napisana ścisłym, naukowym językiem, chociaż kilku fachowych określeń nie da się uniknąć. Taka już natura filozofów. Taka specyfika wyrażania poglądów. Nic nie jest proste, nic nie jest za darmo!
Robert Scruton w czterech rozdziałach najpierw opisuje nas jako ludzi, później przechodzi do stosunków między nami, by wreszcie poruszyć sprawy moralne i dojść do sacrum. Zaczyna od tego, jak bardzo różnimy się od zwierząt, jak inną społecznością jesteśmy, jak trudno wszystkie nasze cechy uzasadnić li tylko teorią ewolucji. I jak bardzo nasze zachowania, mimo że „stadne” wyróżniają nas spośród innych gatunków. Kiedy zaś dochodzimy do moralności i sacrum jasne staje się, jak bardzo jesteśmy jedyni i czasami jak bardzo mało o sobie wiemy i o tym, co nas otacza.
Scruton analizuje naszą naturę od najdawniejszych czasów, nie mniej jednak kultura grecka jest jak gdyby pierwszą, z której się wywodzimy. Tam, w tragedii greckiej wina widziana jest jako skalanie, pobudza w nas to wielkie emocje, ale nie do końca wiemy dlaczego tak się dzieje. Mamy jednak o czym dyskutować, o czym myśleć. Teraz uczynię gigantyczny przeskok czasowy, gdzie we współczesnej moralności nie ma miejsca dla idei zbrukania (Edyp, Jokasta i wielu innych w tragedii greckiej), obecnie uważa się, że najważniejsze jest „wyzwolenie” impulsu seksualnego tylko po to, żeby czerpać radość z seksu (wszelakiego) bez poczucia winy.
Ciekawa jest też analiza ludzi złych (bad people) i złoczyńców (evil people), których raczej nie da się zaakceptować jako członków społeczeństwa. Tym niestety też różnimy się od zwierząt, gdzie złoczyńcy nie występują. Tu trzeba wspomnieć o określeniu przypisywanym Hannah Arendt: „banalność zła” - wtedy odnosiła się do Eichmana, ale ileż takich Eichmnanów było, jest i będzie wśród nas?
Czytając tę książkę trochę pobiegłem wspomnieniami do dopiero co recenzowanej „Ukraińskiej kabały” - wiele rzeczy jest tam opisanych (w beletrystycznej formie) jako spojrzenie człowieka, który po 150 latach ożywa i widzi, że większość idei legła w gruzach, i to tych dla niego najważniejszych. Postęp? To trochę mniej trywialne niż stara komedia z Louisem de Funes o człowieku rozmrożonym z lodowej otuliny.
Nie mogę nie zacytować ostatnich słów tej książki: „Powyższe myśli są tylko sugestiami. Zamiast obciążać tę krótką pracę własnymi próbami ich wyjaśnienia, odsyłam czytelnika do dwóch wielkich dzieł sztuki, które próbują pokazać, co w świecie nowoczesnego sceptycyzmu znaczy dla nas odkupienie: do „Braci Karamazow” Dostojewskiego i „Parsifala” Wagnera. Moim zdaniem po tych dwóch wybitnych osiągnięciami estetycznych perspektywa filozofii nie ma wielkiego znaczenia”. Z jednej strony zgoda – wielka sztuka ponad wszystko, z drugiej zaś, świat byłby o wiele uboższy, gdyby i Scrutona zabrakło. Świat jest dostatecznie pojemny i dla sztuki i dla filozofii. Szczerze zaś mówiąc, gdyby ludzie częściej zajmowali się sztuką i filozofią iluż to problemów moglibyśmy uniknąć? A może się mylę?
Kurcze, jak bardzo warto czytać!