Doris
-
„Kraina Olbrzyma” Zdzisława Ratajskiego jest powieścią historyczno-przygodową z elementami baśni, wierzeń i podań ludowych przyprawionych lekką nutą fantastyki. To kontynuacja wcześniej wydanego „Rodu”, w którym, sądząc po opisie, tej fantastyki jest znacznie więcej, ale nie chcę robić odniesień do książki, której nie czytałam. Skupmy się więc na „Krainie olbrzyma”. Czytając ją odnosimy wrażenie, że mkniemy pociągiem dalekobieżnym przez tunel czasu, zatrzymując się krótko na wybranych stacjach. Akcja tej niewielkiej objętościowo powieści rozciąga się bowiem od bardzo wczesnego średniowiecza (ok. VI w.) do wybuchu II wojny światowej. Wydarzenia zaś rozgrywają się w rejonie Sudetów Zachodnich, w malowniczej Kotlinie Jeleniogórskiej. Bohaterowie są potomkami legendarnego rodu Sloana, przybyłego ponoć na Ziemię z Kosmosu i osiadłego na Górze Soboto.
Autor barwnie opisuje tradycje owego ludu, które potem przejmują i kultywują w zbliżonej formie następne pokolenia. Widzimy więc, jak obchodzone w średniowieczu uroczystości Świętego Ognia celebrowane są w kolejnych stuleciach jako Noc Świętojańska, jak nowoprzyjęta religia chrześcijańska asymiluje ludowe wierzenia, tworząc nową jakość. Radość świętowania pozostaje jednak ta sama.
Bardzo ważne jest ukazanie ciągłości dziejów, zwłaszcza jeśli mówimy o Śląsku, regionie przechodzącym na przestrzeni swojej historii z rąk do rąk. Początkowo osiedla się tu lud Lecha – Polanie, i zmuszony jest bronić tych ziem przed Hunami, pragnącymi przyłączyć je do Marchii Łużyckiej. Następnie Bolesław Krzywousty płaci z ziemi śląskiej daninę Czechom, a jej południowe krańce są stale zagrożone najazdami ze strony czeskiego sąsiada. Kolejna, choć nie ostatnia stacja naszego pociągu to okres najazdów tatarskich i bitwa pod Legnicą. Autor w niezwykle przystępny sposób przybliża skomplikowaną historię Śląska. Z maleńkiej wsi Marcinów, wskutek jej lokowania na prawie niemieckim i osiedlenia się przybyszów z Turyngii, rozwija się duża osada Martindorf. Osadnicy asymilują się z miejscowymi, ale też sami zaszczepiają tu swoje zwyczaje, jak na przykład metody uprawy roli, modę, kuchnię czy język. Możemy prześledzić, jak zmieniała się sytuacja chłopów, początkowo właścicieli ziemi, od połowy XVII wieku już tylko wyrobników pańszczyźnianych. Obserwujemy ich przy pracy i przy zabawie, śledzimy przemiany zachodzące w strukturze społecznej wsi, w samoświadomości ludzi, jak również postęp technologiczny, wkraczanie nowoczesności. Zmieniają się czasy, obyczaje, sojusze polityczne, ale niezmiennie pośród mieszkańców osady przewija się rodzina osiadła tu od stuleci , w której synowie noszą z ojca na syna imię Marcin albo Henryk. Ta rodzina jest spoiwem całej historii. Jej członkowie uczestniczą w przełomowych wydarzeniach: w bitwie legnickiej, wojnie 30-letniej, I wojnie światowej. To przedstawiciele ich rodu byli założycielami wsi.
Cieszy mnie, że autor ukazał w powieści ludzką solidarność, poczucie wspólnoty i współodpowiedzialności. Widzimy, jak mieszkańcy wspierają się wzajemnie w trudnych momentach, pomagają sobie przy żniwach, dzielą się w razie potrzeby plonami, razem świętują, całą wsią uczestniczą w pogrzebie, by później wespół zasiąść przy stole i wspominać zmarłego sąsiada. Odprowadzają młodych chłopców na wojnę, bronią wsi przed najeźdźcami. To dla nich oczywistość, powszedniość. Choć są wśród nich katolicy i protestanci nic jest to w stanie ich poróżnić, nawet religia, wszak mieszkają obok siebie tyle lat. Jak mówi jeden z miejscowych: „Od wieków żyjemy jeden obok drugiego i nikomu nie przychodzi na myśl, aby niszczyć sąsiada tylko dlatego, że wierzy trochę inaczej niż ty, ja i inni”.
Po latach kryzysu, który wszystkim dał się mocno we znaki, do władzy dochodzi Adolf Hitler. I na przykładzie wsi, której mieszkańcy wydawałoby się są z sobą zżyci od niepamiętnych czasów, autor pozwala nam obserwować skutki indoktrynacji i systematycznego wsączania ludziom do duszy, kropla po kropli, nienawiści i pogardy wobec innych, tych wskazanych jako gorszych, wrogich. Nagle okazuje się, że sąsiad, dotychczas swój chłop, często nawet szwagier lub narzeczony, został naznaczony, można go bezkarnie prześladować, staje się zupełnie kimś innym, kimś, kogo wolelibyśmy wcale nie znać. Obserwujemy, jak wieś, którą wieki temu założyło plemię Polan, radośnie świętuje napaść Niemiec na Polskę, a tańcom sobótkowym towarzyszy charakterystyczne Zieg Heil.
A jednak jest nadzieja, do niektórych młodych Niemców, dotychczas entuzjastycznych członków Hitlerjugend dociera, że nazistowska ideologia to nie tylko dumne maszerowanie w rytm patriotycznych pieśni, uczestniczenie w sportowych igrzyskach czy paradowanie w twarzowych mundurkach. „Chociaż jestem w Hitlerjugend, to w dalszym ciągu jestem człowiekiem” uświadamia sobie i innym młoda Inga Hanke.
Elementy fantastyczne, stale obecne w powieści, ubarwiają ją i osadzają w słowiańskiej mitologii. Bohaterowie od stuleci w sytuacji zagrożenia doznają opieki dobrego Ducha Gór i schronienia w Świętej Grocie, której magiczną moc zapewnia amulet w kształcie piramidy. W jaskini tej bije źródło cudownej wody. Uratowała ona niejedno życie, co jest pieczołowicie przekazywane w rodzinnych legendach. Jeśli dodamy do tego malowniczą naturę ziemi sudeckiej, nieprzebyte bory, zdradzieckie mokradła, rwące rzeki i majestatyczne górskie zbocza, to niedostatki w charakterystyce bohaterów, słabo zarysowane postaci i nieco drętwe dialogi nie będą już tak przeszkadzały.
Sądzę, że książka ta znakomicie nadawałaby się na lekturę szkolną. Przybliża bowiem w ciekawy i nieszablonowy sposób historię Dolnego Śląska, od wieków blisko związaną z historią Polski. Ukazuje wplątanie jednostki w machinę dziejów, historię regionu jako ciągły proces, wspólne przekształcanie i budowanie nowego na bazie tradycji, a także rolę wierzeń i obyczajów w scalaniu społeczności. Takie syntetyczne ujęcie tematu nie jest częste, warto więc je docenić.