Agata Kot
-
Mogłoby się wydawać, że o świecie magicznym powiedziano już wszystko. Jednak okazuje się, że wyobraźnia autorów nie zna granic i nagle pojawia się on – Gavin Guile, Pryzmat, człowiek, który dzięki swojej wiedzy, mądrości i sprytowi zachowuje pokój w świecie, gdzie bardzo łatwo jest o iskrę zagłady i nieszczęścia. W pierwszym tomie swoich przygód dowiedział się, że ma syna, dziedzica i ta wiadomość rozpoczęła prawdziwą rewolucję w jego życiu. Niesłychanie dużo podróży, wątków, historii, zwrotów akcji, które wstrzymywały dech czytającego. Historia Powiernika Światła przez lata rozpalała serca młodszych i starszych czytelników, kusiła swoją wielowątkowością i szczegółowością, swoim humorem i zaskakującą akcją.
Trzy lata przyszło nam czekać na ostatnią już część sagi o Powierniku Światła... Chyba wypatrywali jej już tylko najwierniejsi fani. Czy było warto dać tyle czasu autorowi na ponowne zabranie nas w tą magiczną podróż?
Piąty tom zapewne z wielu względów został podzielony na dwie części i pierwsza jest niestety bardzo przegadana. Jest to swoistego rodzaju przestój, czas na odetchnięcie przed kulminacyjną ostateczną rozgrywką. Dla mnie był to sposób na przypomnienie sobie wszystkich wątków, wszystkich bohaterów i ich przygód na spokojnie, bez nadmiaru akcji w tle. Ta książka bardzo przypominała mi jeden z ostatnich odcinków „Gry o Tron”, zaraz przed bitwą z Umarłymi, gdzie bohaterowie siedzieli przed kominkiem i na moment zatrzymali się w tym pędzie – dali czas sobie i widzom, by zewrzeć szyki przed nieuchronnym końcem. Tak właśnie czuję się ja teraz, pogodzona z tym, że przyjdzie mi się pożegnać z tak lubianymi bohaterami. Wygląda to trochę tak, jakby autor ustawiał pionki na planszy przed główną akcją.
Brent Weeks nie oszczędza swoich czytelników – w książce mamy wiele postaci, bardzo dużo wątków i ciężko jest się we wszystkim połapać bez doskonałej znajomości poprzednich tomów. Zdecydowanie nie jest to ten rodzaj serii, którą można czytać nie po kolei; wtedy cała historia jest niezrozumiała, nie ma najmniejszego sensu i wytłumaczenia.
Według mnie autor oddał czas postaciom w sposób nierównomierny i przez to odniosłam wrażenie, że niektórzy są jego pupilami, a niektórych traktuje bardziej po macoszemu. Wydaje mi się to niesprawiedliwe wobec nas, czytelników, którzy mają przecież swoje sympatie i antypatie, a o niektórych ulubieńcach nie mogli w ogóle przeczytać, bo zabrakło dla nich miejsca w tej bardzo opasłej książce.Książka jest podzielona na krótkie rozdziały, co jest dobrym rozwiązaniem. Po każdej dawce kolejnych wątków i informacji można odsapnąć, odłożyć książkę na bok i wrócić do niej „z czystą głową”. Zdecydowanie nie jest to tytuł do przeczytania w jeden wieczór. Potrzeba poświęcić mu więcej czasu, autor swoim stylem sam „nakazuje” zwolnić, przemyśleć sens czytanych słów. Styl pisania Weeksa jak zawsze zachwyca. Jego kunszt literacki jest niesamowity, widać, że pisanie to jego prawdziwa pasja i talent. Świetnie dobiera słowa, idealnie rozpisuje dialogi, które brzmią realistycznie. Nawet w tych bardziej przegadanych momentach książki, chce się ją czytać i brnąć do przodu.
Trudno jednoznacznie ocenić to wydanie gdyż tak naprawdę jest to tylko połowa książki. Ostateczne starcie dopiero przed czytelnikami. Jednakże „Gorejąca Biel. Tom I” jako wstęp do zakończenia serii, jako czas na pożegnanie się z bohaterami jest poprawna. Ciekawa, ale nie nastawiona na zwroty akcji, z których tak słynie autor. Jest to inny „Pryzmat”, ale równie ciekawy.