Chris
-
Każdy z nas ma w swoim dorobku czytelniczym książkę lub nawet cały cykl do którego zawsze z pewnością będzie chętnie wracał. Nie zagłębiając się w szczegóły gdyż o gustach się nie rozmawia (a u każdego są one przecież inne) nawet jeżeli ktoś takowego tytułu nie posiada, to miejmy nadzieję, że również idealny dla siebie odnajdzie. Wspominam o tym gdyż to właśnie cykl „Wielkie płaszcze” jest dla mnie historią niezapomnianą, okropnie wciągającą i na którą z pewnością po stokroć warto było czekać nawet półtorej roku. Nie ulega wątpliwości więc, że ta recenzje będzie pewnego rodzaju pieśnią chwalebną, na którą moim zdaniem w stu procentach zasługuje.
Falcio val Mond w moim mniemaniu zalicza się już do kultowych postaci literackich. Na jego charakter i osobowość składa się jednak tak wiele czynników, że jedynie szczęściarze, którzy śledzą jego losy od początku, są w stanie docenić wyjątkowość Pierwszego Kantora. Kolejny raz mamy okazję śledzić jego zmagania w przywróceniu chwały jego ojczyźnie i umieszczeniu jedynej córki jego ukochanego króla na tronie. Jak zwykle w takich przypadkach pomagają mu jego najlepsi przyjaciele: Brasti i Kest, którzy nie tylko pójdą za swoim kompanem w ogień, ale w najmniej spodziewanym momencie potrafią również odpowiednio mu dogryźć. Myślę, że nie ma najmniejszego sensu przytaczać chociażby skrótowego opisu wydarzeń w książce gdyż nie mam najmniejszych wątpliwości, że każdy fan serii „Wielkie Płaszcze” i tak sięgnie po finalny tom, a przez moje niepotrzebne informacje mógłby tylko poczuć się zawiedziony.
Oczywiście w żadnym stopniu nie można mówić w ten sposób o „Tronie tyrana”, który jest równie wciągający jak wcześniejsze części. Kolejny raz przemierzamy piękną Tristię w poszukiwaniu nie tylko nadziei, ale także kłopotów. Wraz z bohaterami odkrywamy kolejne tajemnice, spiski, intrygi i skomplikowane działania książąt i pomniejszej szlachty. Trzeba w tym momencie przyznać, że w ostatnim tomie mamy nieco więcej polityki niż w przypadku wcześniejszych przygód Falcio val Monda. Zdecydowanie jesteśmy świadkami mniejszej ilości bitew i scen walk, ale za to częściej znajdujemy się w samym sercu różnego rodzaju knowań na najwyższym szczeblu. W żadnym stopniu nie umniejsza to jednak książce, która w niezmiennej postaci jest dla czytelnika intrygująca i na każdym kroku zaskakująca. Z cyklem „Wielkich Płaszczy” jest trochę jak z narkotykiem, który po każdej dawce (stronie) powoduje, że chcemy więcej i więcej. Na szczęście jest to dla nas bezpieczne i zdrowotne, a myślę, że i poziom adrenaliny podobny. Na osobną uwagę zasługuje także poczucie humoru głównych bohaterów, którzy swoim ciętym językiem, kąśliwymi uwagami i zamiłowaniem do komentowania sytuacji w najmniej oczekiwanym momencie, niejednokrotnie doprowadzają swoich kompanów do szału, a nas czytelników do kolejnego rozbawienia. To wszystko w połączeniu z wartką akcją, elementami zaskoczenia i nietuzinkowymi bohaterami daje nam książkę idealną, którą nikt nie powinien czuć się zawiedziony.
Sebastien de Castell oddając „Tron Tyrana” jednocześnie mnie zachwycił jak i głęboko zasmucił. Z jednej strony to kolejna znakomita odsłona przygód Wielkich Płaszczy z Falcio val Mondem na czele. Z drugiej strony serce krwawi, że to ostatni tom tejże wspaniałej historii i nie będzie nam już dane śledzić losów głównych bohaterów. Jeżeli musiałbym znaleźć jakikolwiek minus tegoż cyklu to bym wskazał właśnie tylko to jedno niedociągnięcie- że musiał się kiedyś skończyć.