Agata Kot
-
Często w życiu człowieka bywa tak, że najbliższymi osobami są nie rodzice, ale babcie. Tak było i w przypadku Matĕja, który urodził się w rzeczywistości szarej, pełnej pośpiechu i pędu za lepszym życiem. Jego narodziny w 1951 roku nie wywołały w rodzinie dużego poruszenia; ot, kolejny mały chłopiec do wychowania. Dobry los zostawił mu na ziemi dwie babcie – Irenę, matkę mamy, która była ucieleśnieniem elegancji i dobrych manier oraz Marię, matkę ojca, wyznawczynię ideologii komunistycznej, bezkompromisową i niezwykle szczerą. Irenka czyta wnukowi dzieła Szekspira i płynnie mówi po francusku, a Maria każdą chorobę i swoją i bliskich, leczy winem domowej roboty. Te kobiety różnią się od siebie tak, jak tylko różnić się można, ale łączy je jedno – wnuk.
Matĕja od pierwszych dni życia otaczali wujkowie, stryjowie, ciotki, stryjenki, bardziej i mniej znajome osoby, które przychodziły i wychodziły z mieszkania jego rodziców. Wszystkie te osoby cechowały się jednym: nie miały żadnego pomysłu na wychowanie młodego człowieka. Byli głośni, niepokorni, bezceremonialni, pouczający i beztroscy. I tylko babcie, tak różne od siebie, a tak zgodne, jeżeli szło o dobro ich wnuka, chroniły go przed tymi wszystkimi wymysłami innych dorosłych.
Jednak ta niewielka książeczka „Babcie” Petra Ŝabacha to nie tylko opowieść o historii pewnej rodziny. To cały obraz Czechosłowacji tamtych czasów, zaklęty w papierze. To książka słodko-gorzka, humor przeplatany ze smutkiem i rozgoryczeniem. Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte nadal oznaczały podnoszenie się po upadku, jaki spotkał całą Europę podczas II wojny światowej. Dorośli ciągle nosili w sobie dawne rany i chcąc nie chcąc, obarczali tym także dzieci. To powieść o absurdach komunistycznych czasów, o nielogiczności ówczesnych rządzących, o czasach, kiedy wszystko stawało na głowie. Z jednej strony autor wyśmiewa te lata, z drugiej jednak daje się w nim wyczuć nutę nostalgii, tęsknoty za tym, jak wtedy wyglądał świat. A był on wtedy zdecydowanie bardziej nastawiony na to, by spędzać czas z ludźmi, a nie w samotności.
To w takich książkach uderza mnie najbardziej. Współcześnie zazwyczaj komunikujemy się za pomocą smartfonów i Internetu, gwarne spotkania rodzinne najczęściej muszą być wytłumaczone specjalną okazją, urodzinami, imieninami czy ślubem. Ledwo te siedemdziesiąt lat temu, drzwi większości domów nigdy się nie zamykały; ciągle ktoś wchodził i wychodził, sąsiedzi byli bliscy niczym członkowie familii, w domu było głośno, radośnie i nigdy nie było się samemu. Teraz to minęło, osoby mieszkające obok siebie rzadko kiedy wychodzą spoza sfery komfortu zwykłego „dzień dobry, piękny dzień!”.
O takich czasach wspomina właśnie Ŝabach. Przeprowadza nas przez lata pięćdziesiąte, sześćdziesiąte, siedemdziesiąte i osiemdziesiąte i pokazuje jak Matĕj dorastał, a Czechosłowacja się zmieniała. Co ciekawe, sam autor urodził się w 1951 roku, podobnie jak główny bohater powieści. Oczywiście zarzeka się on, że wszystkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe, jednak po tym zdaniu pozostawia trzy kropki, jakby puszczał do czytelnika oko. Wcale nie zdziwiłabym się, gdyby Irena i Maria miały swoje pierwowzory, gdyby taki głośny i pełen ludzi dom faktycznie istniał w Czechosłowacji kilkadziesiąt lat temu.
Uważam, że warto sięgnąć i po wcześniejsze książki autora, ponieważ pisze on zawsze z dozą groteski, absurdu, czarnego humoru, a jednak przekazuje niezwykle ważne rzeczy. Te najprostsze, o których często zapominamy. W tym przypadku przekazał, że tęsknota za przeszłością jest właściwa i potrzebna.