MB
-
Odbieram tę książkę jako opowieść nie o rozwodzie, ale o procesie, w sensie etapu. W swym refleksyjnym brzmieniu jest to historia o odnajdywaniu siebie, o dojrzewaniu. Ironicznie można by rzec, że dojrzewaniu również do związku… bo gdy dostrzegamy, że ten, w którym tkwimy nie daje nam szczęścia, znajdujemy odpowiedź na to, czego poszukujemy w partnerze… ale też czego chcemy od życia i jak postrzegamy siebie w tymże. A potem przychodzi odpowiedź, czy ten partner, z którym jesteśmy ucieleśnia nasze dążenia. W dużym uproszczeniu – czy jesteśmy szczęśliwi z nim/nią i sami ze sobą. Innymi słowy, to opowieść o poszukiwaniu – rozwód jest po prostu czasami drogą konieczną do odnalezienia siebie. I chociaż „rozwodnik” czy „rozwódka” niektórym dźwięczy jak stygmat i porażka życiowa, z wielu historii wybrzmiewa wprost, że tkwienie w relacji nie dającej szczęścia nierzadko jest większą przegraną. Nie od razu chodzi o to, aby rozpad związku traktować jak katapultę sukcesu… zawsze są jakieś obdrapania, czasami są ranni. Ale w moim odbiorze tej książki tytułowy rozwód nie jest kluczowym zagadnieniem. Rozwód jest po prostu czymś definiowalnym, określnikiem skrywającym wiele komponentów. To co mnie natomiast urzekło w narracji, to refleksyjność Autorki, która w finalnym rozrachunku – poza oczywiście przestrzenią na Jej emocje i przemyślenia – pozwoliła mnie, jako czytelnikowi, znaleźć w prowadzonych rozmowach dużo pokory i uważności bohaterów.
Podział na płeć jest de facto podziałem na role społeczne (czyż nie z tym od lat walczą kobiety?). W teorii łatwo jest się z nich wyzwolić; ale wówczas włączają się wszystkie alarmy zewnętrzne: rodzina, dzieci, znajomi. Nasze życie to często chów klatkowy. Kobieta, partnerka staje się żoną i matką. Jej kobieca warstwa zostaje przykryta przez szaty oczekiwań, w które musi się co dzień odziewać. Mężczyźnie, mężowi, partnerowi przychodzi konfrontować się współcześnie z tym, że kobieta w sposób zupełnie naturalny chce być partnerem. I może nim być, bo posiada nie mniejsze kompetencje zawodowe, jest nie gorzej wykształcona i świadoma swojej wartości. Ale również z tym, że ma wobec niego konkretne oczekiwania.
Po lekturze „projektu rozwód” dźwięczą we mnie różnorakie emocje. Z jednej strony mam wrażenie, że ludzie pobierają się nie zdając sobie sprawy z tego czym jest więź małżeńska. Wydaje się im, że partner ma spełnić ich oczekiwania o wymarzonym partnerze (sic!), a małżeństwo jest panaceum na wyobrażenie o udanym życiu. Jesteśmy wtłoczeni w schematy, z którymi nie umiemy walczyć, którym się poddajemy. Tak trudno jest być przecież sobą, gdy świat ma co do nas sprecyzowane oczekiwania. Mierzymy się z optyką innych zapominając, że wielu z nich ma równie tęskny wzrok jak my. Z drugiej strony, w pewnym aspekcie dzisiejsza książka pokazuje jak kulawe są nasze relacje społeczne. Jak bardzo iluzoryczny jest nasz świat. Konwenanse. Konieczność przedefiniowania pojęć i wyostrzenia wzroku. „Przyjaciele mieli z ich rozstaniem największy problem. Większość uważała, że musi opowiedzieć się po którejś stronie” (str. 125). Ale finalnie pokazuje też, że rozwód często coś kończy, ale w szerszej perspektywie jest początkiem czegoś nowego. Innego. I chociaż „budzę się z uczuciem tęsknoty i straty” (str. 177), to czasami „krótsza historia do zapomnienia jest łatwiejsza, brak wspólnych znajomych, brak wspomnień. Tylko tu i teraz, nic z tyłu”.
Truizm: życie to proces pełen zmian. Truizm numer dwa: starzenie się to nie proces marszczenia skóry, ale głównie proces zmian w optyce na świat i nas samych - w tym naszej roli w tym świecie. Truizm ostatni, klamra: „Rozwód to nie jest to, że ktoś nam powiedział, że nie jesteśmy już małżeństwem. Rozwód to kryzys trwający latami” (str. 166).