Sylfana
-
Anna Kłodzińska, pisarka sensacyjna, tworząca w okresie PRL-u, dzisiaj nazywana byłaby pewnie naczelną „kryminalistką” literatury, tak jak aktualnie, przykładowo, Katarzyna Bonda lub Katarzyna Puzyńska. Była ona zdecydowanie bardzo płodną autorką, z ogromną wyobraźnią, którą była w stanie okiełznać w ramy swoich mikro – powieści. Istnieje wiele tożsamych elementów jej twórczości ze współczesnym pisarstwem kryminalnym, a za przykład może „robić” tutaj wykreowanie jednej wiodącej postaci, która pojawia się praktycznie w każdej historii. W przypadku tej autorki jest to oczywiście major Szczęsny, znany już wielbicielom Kłodzińskiej z innych spraw kryminalnych. To zawsze on stoi na straży sprawiedliwości, to on nadzoruje dochodzenie, choć oczywiście daje się także wykazać młodym, pełnym zapału milicjantom, mającym ogromne ambicje zawodowe.
Dzisiejsza literatura kryminalna też często przyjmuje taki schemat działania – autorzy tworzą tzw. serie, w których zawsze pojawia się jedna i ta sama osoba. Jest to przeważnie jakiś policjant, agent służb, albo detektyw. Jak widać taki zabieg literacki wcale nie jest taki świeży i sięga pewnie nawet głębiej niż lata 70- te ubiegłego wieku. Nie można także zapominać, że został on praktyczne zaczerpnięty z literatury zagranicznej – skandynawskiej i amerykańskiej.
Kłodzińska w „Śmierci za karę” jest jeszcze trochę „komunistyczna”, ale też już odrobinę nowoczesna. Należy zauważyć, że ta konkretna powieść została napisana w 1990 roku, czyli już po obaleniu ustroju komunistycznego w Polsce. Autorka, idąc za ciosem i nowymi trendami literackimi, tworzy opowieść już inną od wcześniejszych – widać, że obserwuje sytuację, śledzi zmiany kulturowe, społeczne i polityczne. Minimalnie jednak jeszcze rażą te naleciałości wcześniejszego ustroju – znów na tapetę zostaje wzięty temat szpiegostwa, morderstwa zdrajców narodu… Czy taki odgrzewany kotlet może się sprawdzić? I tak, i nie – jest to oczywiście kwestia gustu.
Komuna siedzi tu mocno i nie może się od Kłodzińskiej oderwać w całości. Złą stroną w jej powieści są oczywiście zagraniczne agencje szpiegowskie, które szantażem i kłamstwem werbują do swoich szeregów młodych, polskich mężczyzn. Autorka trochę zapomina, że główną motywacją tychże osób była przede wszystkim żądza szybkiego dorobienia się. Nie wydaje mi się, żeby każdy ze zwerbowanych polskich agentów mógł być nieświadomie wdrążony w całą tą machinę spisków i zdrady narodowej. Kłodzińska zerka więc od czasu do czasu na rzeczywistość przez różowe okulary. Można powiedzieć jednak, że w pisarstwie nie ma zasad i każdy może tworzyć taką rzeczywistość, jaką chce. Oczywiście, zgadzam się z tym w zupełności, jednak obawiam się, że Kłodzińska podświadomie chciała swoich czytelników przekonać do wyrobienia sobie bardzo subiektywnych poglądów na przywołany temat. Mogę się oczywiście mylić, ale takie są moje odczucia po lekturze. Jej narratorska wypowiedź nie brzmi jak fikcyjna opowiastka do poduszki, tylko jak typowe grożenie placem i ostrzeżenie. Czy to nie zalatuje trochę literaturą propagandową?
Sama historia, jeśli wyjałowimy ją z wątków czysto politycznych jest w porządku. Jak to u Kłodzińskiej – czyta się dobrze, sprawnie, sama opowieść jest jednowątkowa, nieskomplikowana, ale i ciekawa. Odwiedzamy różne miejsca, nie tylko w Polsce (np. Wiedeń), obserwujemy zmieniającą się rzeczywistość ustrojową. Wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Autorka mimo tych kilku „upadków pisarskich” trzyma wypracowany już poziom. Może zaistnieć jeszcze jeden zarzut wobec tej konkretnej powieści, a mianowicie, że powiela ona już wcześniej wprowadzone motywy i okoliczności. Powieści Kłodzińskiej są trochę „na jedno kopyto”, ale taki już jest ich urok. Albo to przełkniemy, albo nie.