Aneta Sawicka
-
"Tajemnica potępionej"- książka, której opis brzmiał fantastycznie i w zasadzie na tym skończyły się jej zalety. Miało być ciekawie, strasznie, zagadkowo. Wyszło groteskowo, przesadnie i sztucznie. Książka szumnie nazywana horrorem, nie wywołała u mnie nawet jednego dreszczyku emocji, nie mówiąc o strachu, czy nutce niepewności.
A początek zapowiadał się ciekawie i czytając te pierwsze strony naprawdę miałam nadzieję na ciekawą lekturę. Oto mamy stary rodzinny dwór, mroczny wieczór i ośmioletnią dziewczynkę, która nagle słyszy niepokojące odgłosy. Kiedy zaczyna szukać ich źródła dostrzega tajemniczą postać dziewczynki, która mówi jedno słowo: "zło". Zaraz potem zjawa znika, a dziadek bohaterki zaczyna umierać. Przed samą śmiercią wpatruje się w jedno miejsce, jest bardzo niespokojny, każe komuś odejść i twierdzi, że widzi postać kobiety. Wymusza również na swojej córce obietnicę, że nie wróci ona nigdy więcej do przeklętego pałacu...
Po tych kilku stronach przenosimy się o kilkanaście lat w przyszłość. Ośmioletnia dziewczynka- Anetka jest już dorosłą kobietą, mężatką, artystką-malarką. Przez wiele lat nie odwiedzała ona starego pałacu, zgodnie z życzeniami dziadka oraz matki. Jednak kiedy kobieta dowiaduje się, że nie będzie mogła mieć dzieci zaczyna słyszeć w głowie wołanie o przyjazd do dworu. Aneta namawia męża na wspólną wyprawę. Na miejscu przekonuje się, że pałac pełen jest duchów, które nie mogą zaznać spokoju. Postanawia odkryć tajemnicę przeklętego pałacu, a tym samym swojej rodziny. Nade wszystko pragnie się ona dowiedzieć, kim jest "potępiona" czyli najstraszniejsza zjawa we dworze. Aneta postanawia też zrobić wszystko, aby udręczone dusze wreszcie zaznały spokoju i przestały straszyć.
Brzmi to całkiem w porządku i pewnie tak by było, gdyby książkę dało się normalnie czytać. Niestety autor zaserwował nam tutaj współczesną powieść z językiem rodem ze średniowiecza. Jak żyję nigdy nie czytałam tak sztucznie napisanych dialogów (no chyba, że w jakichś szkolnych lekturach napisanych przed kilkoma wiekami). Nikt w naszych czasach nie mówi tak, jak bohaterowie książki. Podejrzewam, że miało być ładnie, poetycko i artystycznie, a wyszło sztucznie i męcząco. Już na dwudziestej stronie miałam ochotę przestać czytać, jednak ciągle miałam nadzieję, że może jednak wciągnę się w fabułę na tyle, żeby przestać zwracać uwagę na język, którym posługują się bohaterowie. Niestety przeszkadzało mi to aż do ostatniej strony przez co czytanie książki było dla mnie męką. Tym bardziej jest to dla mnie zdumiewające, że autor jest bardzo młodym człowiekiem i zdawałoby się, że powinien mieć pojęcie o tym, jak mówią ludzie współcześni.
Sam wątek duchów natomiast wywołał we mnie bardzo mieszane uczucia. Pomysł autor miał świetny jednak sposób, w jaki te duchy się pojawiały był po prostu groteskowy. Nasza bohaterka za każdym razem będąc w pałacu lub okolicy widziała duchy z najmniejszymi szczegółami i słyszała je. Zabrakło tutaj jakiegoś niepokoju, tajemnicy, emocji i strachu, bo przecież właśnie tego ostatniego oczekujemy po horrorach. Tajemnica rodzinna była ciekawa, a jej rozwiązanie zaskoczyło mnie i to jest jedyna rzecz, która mi się podobała.
Jest to debiut literacki autora, ale niestety w mojej opinii zmarnowany. Wielka szkoda, że tak ciekawy pomysł okazał się kompletnym fiaskiem. Po raz kolejny mam też wrażenie, że książki od wydawnictwa Novae Res mają coraz niższy poziom i powoli zaczynam ich unikać.