Michał Lipka
-
NIEPEŁNA HISTORIA FILMU
Ponieważ filmy to zaraz po literaturze moja największa pasja, z radości na przeczytanie kolejnej książki im poświęconej aż zacierałem ręce. Niesłusznie, jak się potem okazało, bo „Krótka historia filmu” to rzecz mocno niepełna. Na pewno nie kompleksowa. Właściwie to mocno ograniczona. Autor co prawda starał się ze wszystkim sił uczynić ją atrakcyjną dla laików, ale przez to jego książka stała się miszmaszem po macoszemu potraktowanych faktów, mocno subiektywnym na dodatek i bardzo chaotycznym, a nie o to obiecywała.
Zanim jednak przejdę do konkretów, przyjrzyjmy się zawartości całości. publikacja podzielona została właściwie na cztery części. W pierwszej z nich zatytułowanej „Gatunki” mówione zostają najważniejsze typy filmów – westerny, musicale, horrory itd., aż po kino superbohaterskie – z wymienieniem kilku najważniejszych przedstawicieli. W drugiej dostajemy „Najważniejsze filmy” – pięćdziesiąt tytułów, które zdaniem autora są najważniejsze w dziejach kina, od „Nietolerancji” i „Generała”, przez „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” i „Łowcy androidów”, na „Między słowami” i „Aż poleje się krew” skończywszy. Potem dostajemy omówienie najważniejszych nurtów w kinie – niemiecki ekspresjonizm, kino surrealistyczne czy Dogma 95 – a wszystko wieńczy prezentacja kluczowych technik używanych przy kręceniu filmów, odkrywająca przed nami tajniki montażu równoległego, steadicamu czy technologii 3D.
To co z tą książką jest nie tak? Bo po opisie wydaje się być kompleksowym przewodnikiem, pełnym faktów i ciekawostek? A zatem wyobraźcie sobie, że autor na 220 stronach (a sporo z nich to ilustracje) omawia trzydzieści sześć gatunków filmów, pięćdziesiąt tytułów, dwadzieścia sześć nurtów i niemal trzydzieści technik. Ilość materiału jest wielka, grubość wręcz przeciwnie, a wszystko to razem wzięte daje bardzo przeciętny efekt. Bo każdy temat omówiony jest po macoszemu, w sposób bardzo okrojony, czasem skrótowo podający to, czego skracać nie ma sensu, bo gubi się czytelność. Co gorsza, są tu momenty, które pokazują, że Ian Haydn Smith, które na kinie rzekomo się zna, nie ma pojęcia o kluczowych sprawach. Za przykład niech posłuży wspomnienie, że sequele „Halloween” w większości nie mają związku z pierwszą częścią i dopiero odsłona z 2018 roku jest z nią powiązana, co jest kłamstwem, bo tylko „Halloween III: Sezon czarownic” jest niezależnym filmem, pozostałe zaś – wie o tym każdy, kto je widział albo choć czytał krótkie notki na Wikipedii (czyżby autorowi nie chciało się nawet tego? jeśli tak, spuśćmy na to zasłonę milczenia) – rozwijają historię Mike’a, choć nie zawsze w kanoniczny z innymi sequelami sposób.
Takie podejście do tematu rozczarowuje. Braki są bardzo widoczne. Całość zrestzą tak mocno przypomina streszczenie książki o filmach, a nie nią samą, że czasem aż to boli. Do tego filmy wybrane przez autora za najważniejsze często pozostawiają wiele do życzenia – to jednak kwestia gustu – a co istotne Smith klasyfikuje niektóre tytuły do dziwnych gatunków, z którymi mają niewiele wspólnego (opieram to nie tylko na własnych odczuciach, ale też i wiedzy z innych książek poświęconych kinu i filmoznawstwu, których całkiem spora ilość przewinęła się przez moje ręce).
Plusy? Na pewno da się tu znaleźć sporo ciekawych rzeczy. Omówienie technik filmowych czy niektórych mniej znanych gatunków i nurtów na pewno zaciekawi niejednego początkującego miłośnika kina. Można tu też znaleźć także kilka ciekawych pozycji, wartych obejrzenia, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, a wszystko to podane w sposób łatwy i przystępny. Docenić też należy wydanie, przyozdobione sporą ilością kolorowych zdjęć. Szkoda tylko, że całość nie okazała się ciekawsze i bardziej kompleksowa. Gdyby tak darować sobie omawianie filmów i skupić się na pozostałych aspektach – albo zwiększyć ilość stron i przyjrzeć się najlepszym i najważniejszym obrazom poszczególnych dekad – byłoby o wiele lepiej.