Tomasz Niedziela
-
Kiedyś już tam czytałem kilka książek o Wandalach, więc chciałem spojrzeć na temat ponownie, tym razem raczej beletrystycznymi oczyma, chociaż mocno osadzonej w historycznych realiach. Nie ukrywam, że „Ostatnie lato Wandalów” Jakuba Urbańczyka wywarło na mnie raczej pozytywne wrażenie.
Ponieważ rzecz dotyczy bardzo wczesnego średniowiecza, które nie pozostawiło po sobie zbyt wielu pamiątek materialnych (szczególnie tych pisanych) autor ma zawsze spore pole do popisu w kreowaniu rzeczywistości. Wiele rzeczy mogło się wydarzyć, wiele mogło mieć miejsce, trudno oczekiwać jakiejś obiektywnej prawdy. Możemy bez trudu się zgodzić, że w owym czasie tereny pomiędzy Sanem, Wisłą a Odrą pokrywały lasy, bory, bagna, a ludzkie siedliska pojawiały się tylko od czasu do czasu, o miastach czy twierdzach nie wspominając.
W takim oto otoczeniu pojawiają się bohaterowie powieści. Główny bohater – komes Ritigern bardzo przypomina mi Maximusa Decimusa z „Gladiatora”. Też jest tak bardzo szlachetny, nie chce wdać się w politykę, przyjąć korony, poza tym ma rodzinę, ale dodatkowo kocha się w kobiecie wysokiego rodu, w której kochać się nie powinien. Nie powiem jak kończy, bo nie wypada, ale tak wiele podobieństw. Na marginesie: podobno w „Gladiatorze 2” Russel Crowe ożywa! Wracając do powieści – może coraz trudniej o oryginalne postaci? Niestety kilka innych postaci jest też bardzo schematycznych i przewidywalnych do bólu, ale... jakoś mnie to nie razi w tej powieści.
Bardzo za to podoba mi się inny zabieg formalny (jeżeli mogę tak napisać): autor bardzo często nie opisuje wydarzeń typu: walka, ucieczka, spotkanie z „duchami”, tylko zdaje (czasami) relację z konsekwencji tych wydarzeń. Ileż razy można opisywać walkę na miecze lub skrytobójstwo? To ciekawe zaskoczenie dla mnie było. Wszak nie zawsze bijatyka jest najważniejsza!
Dylematy władców i ich następców są takie same od wieków, niezależnie od tego czy chodzi o imperium, czy jakiś mały zapomniany peryferyjny kraj. Walka o władzę zawsze jest mniej lub bardziej krwawa, a zawsze bezwzględna. I bardzo często jej wynik jest nieprzewidywalny i rozczarowujący.
Ciekawym zabiegiem fabularnym jest wędrówka ludów „w pigułce”. Mamy tutaj ludzi, którzy jeszcze w Afryce walczyli z Rzymianami, którzy pamiętają zapach i żar pustyni, którzy widzieli architektoniczną świetność Rzymu i całej Italii, a muszą zmierzyć się z walącymi się drewnianymi chałupami, mieszkają w półziemiankach, pałac władcy jest po prostu dużą salą w „wielkiej stodole”.
Do tego wszystkiego mamy prehistoryczne mity czasów sprzed Popiela – Wandę, co nie chciała Niemca i króla Kraka. Dowiemy się jak i dlaczego powstały kopce – kurhany. Bardzo ciekawa mieszanka, z której autorowi udało się stworzyć ciekawą historię, która przecież mogła się wydarzyć... żadnych kronikarzy wtedy nie było, nikt nie zapisał tego, co się wtedy stało. Można popuszczać wodze fantazji.
Odnoszę takie wrażenie, że powieść historyczna przechodzi jakiś renesans i staje się bardziej popularna (bo chyba nie tylko ja coraz więcej takich pozycji czytam?). Powstają mniej lub bardziej udane pozycje, czasami całe serie (Wandale aż proszą się o „prequel” i „sequel”). W wielu widać ogromną pracę autora nad źródłami (tak jak właśnie w tym przypadku), dzięki czemu realia są tak bardzo autentyczne. Czasami zastanawiam się, że nie warto by polecać takich lektur uczniom, aby mogły wyrobić sobie pojęcie o średniowiecznych realiach – ciekawiej byłoby na lekcjach historii!
Co by jednak nie mówić: warto czytać!