Agata Kot
-
Jeżeli miałabym wskazać polskiego autora, który opiera się wszelkim trendom, który nie podąża za tym, co modne i aktualnie poczytne i który z uporem maniaka trwa w swoim stylu, niczym w średniowiecznej wartowni i nigdy jej nie opuszcza, to bez wahania wskazałabym Stefana Dardę. Teraz, gdy panuje moda na książki erotyczne i na prawnicze thrillery, Darda, jak zawsze, sięga po stare wierzenia i przypomina o nich współczesnemu czytelnikowi, zabierając go w dziwną, miejscami abstrakcyjną podróż.
Tym razem przeniósł nas do roku 1984, do niewielkiej bieszczadzkiej wsi. Młody kilkunastoletni chłopiec, o dziwnym imieniu, Wieńczysław, dowiedział się, że jego ukochana siostra cioteczna zginęła w tragicznym wypadku. Kiedy razem z rodzicami przyjechał na pogrzeb, nie mógł dojść do tego, jak to się stało, że zdrowa dziewczyna w sile wieku, ponoć straciła przytomność na środku szosy, przez co nie zauważył jej kierowca samochodu i najnormalniej w świecie po niej przejechał. Nie mógł też pojąć, jak to się stało, że jego martwa kuzynka leżąca w trumnie, nagle otworzyła oczy i wyciągnęła ręce w jego stronę...
Jeszcze kilkanaście lat przed dramatycznym zgonem młodej dziewczyny, we wsi, w której działy się te wydarzenia, ludność miała się zwyczaju odcinać przez pogrzebem nieboszczykom głowę, a pierś przebijać metalowym zębem brony. Nawet okoliczny ksiądz na to przystawał, wierząc w istnienie "jednej krwi". Kiedy jednak w parafii nastały czasy nowego proboszcza, który przybył z innego rejonu Polski i który na te praktyki patrzył z odrazą, z czasem przestano tak traktować zmarłych i odprawiano im zwyczajny, katolicki pogrzeb. Do roku 1984, kiedy powrócono do dawnych praktyk, właśnie przez kuzynkę Wieńczysława.
To wydarzenie mocno odbiło się na psychice chłopca. Szczególnie, że rodzice nie chcieli z nim w ogóle na ten temat rozmawiać, jakby historia ta nie miała miejsca. Dorastał bez kolegów, bez większych pasji, mając ciągle w pamięci to, czego przyszło mu być świadkiem. Miał nadzieję, że nigdy już nie usłyszy o "jednej krwi", jednak demony lubią o sobie przypominać i w 2011 roku koszmar powrócił. I to niezwykle blisko Wieńczysława... Chłopak musiał zrobić coś, co wykracza poza wszelką moralność i etykę, co niszczy człowieczą duszę.
"Jedna krew" to książka bardzo klimatyczna. Czyta się ją szybko, sprawnie, miejscami wywołuje leciutkie dreszcze strachu, ale... No właśnie, ale w przeciwieństwie do innych książek autora, tutaj mi czegoś brakuje. Może problemem jest nie tyle sam sposób przedstawienia historii, co po prostu wybrany przez Dardę temat; żyjący umarli w świecie książek, seriali i filmu lekko mi się już przejedli. Poza tym miałam okazję poznać ich praktycznie z każdej strony, więc tutaj zabrakło elementu nowości, zaskoczenia. Byli już źli umarli, dobrzy umarli, nieświadomi swojego stanu umarli, myślący umarli… Scenarzyści i pisarze ugryźli ten temat z każdej możliwej strony. Darda zawsze otwierał przede mną drzwi do nieznanych wierzeń, zabobonów i słowiańskich strachów. Łączył ze sobą wątki obyczajowe i ludowe wierzenia, co pięknie współgrało, prawie jak orkiestra w filharmonii. Tutaj wyczułam pewien zgrzyt, nieczysty dźwięk, który nieco zepsuł mi radość z lektury. Jest to książka dobra, ale jako, że autor przyzwyczaił mnie zawsze to wysokich lotów, tym razem upadek nieco mnie zabolał. Jest dobra na pierwsze spotkanie z Dardą, żeby wyczuć jego sposób pisania i charakter jego powieści. Poprawna, aczkolwiek nie fantastyczna.