Tomasz Niedziela
-
Jest oczywiste, że kiedy ktoś pochyla się nad biografią ma z reguły sporo czasu, żeby przygotować materiały, porozmawiać z bohaterem (jeżeli jeszcze żyje), „wedrzeć” się w jego twórczość, myśli, wypowiedzi. Dzięki temu możemy jako czytelnicy otrzymać ciekawy obraz opisywanej osoby. Dlaczego o tym piszę? Nasunęła mi się taka myśl (ani nowa, ani odkrywcza), że w opozycji do tego sposobu, który opisałem, działają obecnie dziennikarze, co niestety miało kilkakrotnie miejsce przy prezentowaniu wypowiedzi Benedykta XVI. Niechlujstwo, uproszczenia, przekłamania to najczęstsze grzechy tej niby „czwartej władzy”. Można się zastanowić, czy w dobie wszędobylskiego internetu taka nazwa ma jeszcze prawo bytu.
Ta biografia przedstawia papieża Benedykta XVI w zupełnie innym świetle, niż mówi to tak zwana „obiegowa opinia”. Dla mnie było w niej wiele odkryć i niespodzianek. Zupełnie inaczej spoglądam teraz na jego pontyfikat i wcześniejszą działalność. Można powiedzieć, że przyszło mu żyć w okresie, kiedy wiara, katolicyzm obumierał w Europie. Doświadczenia II wojny światowej, a także fakt, że jej zakończenie nie spowodowało odchodzenia ludzi od Kościoła, bardzo zasmucało Josepha Ratzingera. Mimo to w latach 50-tych XX wieku na niemieckich uniwersytetach trwała jeszcze ożywiona dyskusja teologiczna, byli wybitni profesorowie, ich uczniowie, toczono spory, polemiki, ale wiara była jeszcze żywa. Kres tym doświadczeniom położył nieszczęsny rok 1968. Przyszły papież bardzo to przeżył. Z bliska mógł oglądać jak niszczy się autorytety i jak mało oferuje się w zamian, jeżeli w ogóle cokolwiek. Na jego oczach umierała chrześcijańska Europa Zachodnia. Później dobiją ją jeszcze skandale pedofilskie w Kościele i inne nieprawidłowości natury choćby bankowej.
Można powiedzieć, że Benedykt XVI to profesor, pisarz, nauczyciel, ale niestety nie administrator, co położyło się cieniem na jego pontyfikacie. Dokonania jego nie przejdą jednak bez echa. Zanim został papieżem, przez wiele lat był najbliższym współpracownikiem Jana Pawła II. Nie zawsze się z nim zgadzał. O swoich ewentualnych wątpliwościach lub obiekcjach mówił osobiście papieżowi w czasie spotkań sam na sam. Nie udzielał wywiadów ani nie pisał książek na ten temat. Dlatego, moim zdaniem, należy go zaliczyć do wielkiej tradycji kurialnej najwierniejszych współpracowników papieża. Jest to styl, który obecnie zdaje się zatracać. Może właśnie tego nie dostrzegł przy swoim pontyfikacie?
Wydaje mi się bardzo trafną jego myśl, że wkrótce chrześcijaństwo będzie rozwijać się w niewielkich enklawach, będzie zdecydowaną mniejszością, ale mniejszością, która będzie ożywczo wpływać na większość. Bo w historii wszelkie nowe treści, teorie, filozofie czy wreszcie wiary zawsze były owocem pracy czy myśli jakiejś mniejszości.Książka też chyba dość dobrze wyjaśnia motywy abdykacji papieża, co na pewno było skrajnie trudną decyzją. Przyjdzie pewnie jeszcze czas na kompleksowe spojrzenie na ten pontyfikat, ale prawdopodobnie będzie to bardzo wysoka ocena. Z jednej strony otwarta walka z nieprawidłowościami w Kościele, reforma zarządzania Kościołem, a także encykliki czy trzytomowa powieść o Jezusie. Do tego dobre stosunki z żydami, muzułmanami, anglikanami czy lefebrystami pomimo nieszczęsnych wpadek (raczej nie wpadek tylko bezmyślnych „kaczek” dziennikarskich, ludzi, którym nie chce się już wszystkiego czytać) podczas wykładu w Ratyzbonie czy zdjęcia ekskomuniki dla biskupa Williamsona. Przeciwwagą tych nieporozumień były pielgrzymki do Turcji czy Ziemi Świętej.
Książka bardzo mnie zbudowała, jednocześnie wyciszyła i pozwoliła na wiele przemyśleń. To kolejny z powodów, dla których tak bardzo warto czytać!