Agata Kot
-
Dużo osób polecało mi prozę Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, ale nigdy nie było mi z nią po drodze. W końcu trafiłam na „Bez pożegnania” i byłam przekonana, że zgodnie z obietnicami znajomych będę zachwycona. Cóż…nie do końca.
Zacznę od tego, że ten tytuł jest kontynuacją książki „Bez przebaczenia”, aczkolwiek można czytać go jako całkowicie niezależny. Jacek Krall, główny bohater, zakończył służbę w wojsku i wrócił do cywilnego życia. Niestety, wrócił z ogromnym bagażem, nazywanym przez psychologów PTSD, czyli zespołem stresu pourazowego. To, co widział w czasie służby, wszystkie okropności i śmierci towarzyszy broni, wracały do niego w nocnych koszmarach, które nie dawały mu szans na odpoczynek. Ratował się więc alkoholem i narkotykami, chcąc zagłuszyć zło, które panoszyło się w jego głowie. W końcu postanowił zwrócił się o pomoc do profesjonalnego terapeuty i trafił do Weroniki, drugiej bohaterki historii.
Weronika również nosi w sobie demony, które ciągle na nowo, dzień po dniu, rozrywają jej serce. Tak jak Jacek próbował zagłuszyć swoje używkami, tak Weronika stara się pozbyć swoich pomagając innym. Jednak nie do końca zdaje to egzamin, bo wspomnienia przeszłości uparcie o sobie przypominają i uniemożliwiają kobiecie szczęśliwe życie. Losy tej dwójki splatają się w niesamowity sposób, a drugoplanowe role grają Piotr i Paulina, bohaterowie pierwszej części.
Zespół stresu pourazowego istnieje i dotyka większość osób, które brały udział w działaniach wojennych, ciężkich wypadkach czy katastrofach. Jest to schorzenie o tyle ciężkie, że nie ma nie niego lekarstwa; tabelki i proszki jedynie zagłuszają to, co dzieje się w głowie. Ten ból, strach i lęk trzeba po prostu przepracować i liczyć na to, że czas faktycznie pomoże i przykryje kurzem zapomnienia to, co rani najbardziej. Cały wątek związany z tym tematem oceniam w książce bardzo pozytywnie – to dobrze, że autorka pisze o tym, co jest poniekąd tematem tabu, bo mężczyznom – a to oni najczęściej zmagają się z PTSD – trudno jest się przyznać, że nie mogą spać. Że się boją, otoczeni przez wspomnienia, których wcale nie chcą mieć.
Niestety, gorzej już wypada dla mnie sama fabuła; było zbyt nudno, zbyt sztywno, zbyt rozwlekle, zbyt nijako, zbyt nie w moim guście. Czasami tak po prostu się zdarza, że autor i czytelnik nie mogą znaleźć wspólnego języka, że styl pisarza irytuje zamiast zachwycać, a stworzone przez niego dialogi nie do końca bawią czy wzruszają. Tak niestety jest ze mną i z panią Agnieszką. Pod względem stylistycznym, składniowym i logicznym wszystko jest w jak najlepszym porządku, nie można się do niczego przyczepić, ale sam styl pisania do mnie po prostu nie przemawia. Jeszcze kreacja Pauliny czy Piotra była dobra, natomiast postacie Weroniki czy Jacka w ogóle do mnie nie trafiały.
Podsumowując, jest to poprawna książka, jednak kompletnie nie dla mnie. To coś pomiędzy obyczajówką, romansem a dramatem – historia poruszająca temat zespołu stresu pourazowego, zanurzona w zbyt sztywne ramy historii o miłości pełnej przeszłości i lęków. Ogromny plus dla autorki za poruszenie tak trudnego tematu; być może lektura tego tytułu pomożenie niektórym pojąć, że „bohaterowie wojenni” nie wracają do kraju i nie osiadają na laurach, spijając chwałę i blask, ale ciągle na nowo przeżywają to, co widzieli. I na nowo przeżywają koszmar rzeczywistości, na który zdecydowali się dla nas, cywili.