Kozel
-
Alternatywna wersja znanej nam wszystkim baśni? Dlaczego nie? „Cierń klątwy” Liz Braswell to nowa interpretacja opowieści o Pięknej i Bestii, jednej z najpiękniejszych, moim zdaniem, historii o rewelacyjnym przesłaniu. W tym wariancie wszystkie podstawowe wątki oraz baza opowieści się zgadzają. Co zatem nowatorskiego wprowadziła Braswell? Jedną postać plus bardzo aktualny dziś wątek tolerancji i zrozumienia dla inności.
Baśń o Pięknej i Bestii jest wszystkim znana. Ona: córka szalonego naukowca, niezrozumianego przez sobie współczesnych. On: próżny, pozbawiony serca książę, którego za karę zamieniono w potwora. W „Cierniu klątwy” również tak będzie. Pojawia się jednak pewien drobny szczegół, o którym nigdy nie pomyślałam, czytając oryginał lub oglądając jego telewizyjną wersję. Tym drobnym elementem zmieniającym wszystko jest matka Belli, Rosalinda. Okazuje się, że miała ona magiczną moc i to jedną z najpotężniejszych w królestwie. To także ona przeklęła Bestię i nadała mu odpychający wygląd. Problem w tym, że nikt – poza samym czytelnikiem – nie będzie wiedział dlaczego. Nikt też, również oddający się lekturze, nie zna sekretu odwrócenia uroku w momencie, gdy wskutek nieroztropnego ruchu Belli opadną wszystkie płatki zaczarowanej róży.
Nieco różnic dostrzec można także w samym pobycie Belli w zaklętym zamczysku. Podstawowe elementy się zgadzają: Bestia jako pan, ulubiona przez wszystkich Pani Imbryczek i inne gadające sprzęty. Centralną częścią intrygi jest jednak fakt, iż Bella skaleczyła się kolcem zaczarowanej róży, wskutek czego zaczyna stopniowo docierać do zatartych magicznie wspomnień o matce. Z czasem orientuje się, że musi współpracować z księciem, aby dotrzeć do prawdy, uwolnić siebie i zdjąć urok z potwora. Podobnie jak w oryginale dziewczyna dostrzega, że nie jest on tylko nieokrzesaną kreaturą i z czasem chce pomóc mu przede wszystkim dla niego samego.
Tym, co bardzo różni „Cierń klątwy” od oryginalnej baśni, jest potężny ładunek emocjonalny. Muszę przyznać, że w toku lektury nie raz odczuwałam silne emocje związane ze sposobem prowadzenia narracji i kreowania świata przedstawionego. „Żywe przedmioty” w przeklętym zamku zostały bardzo mocno zindywidualizowane, a opis ich losów czyni z nich wręcz postaci tragiczne. Mimowolne ofiary niefrasobliwie rzuconego uroku mają za sobą dramatyczne przejścia i targają nimi sprzeczne odczucia, które prowadzą do tego, że ciepła i życzliwa Pani Imbryczek reaguje złością na brak mocy sprawczej władcy, któremu służy. Sposób opisywania zaklętych w filiżanki dzieci także wywołuje duże wzruszenie.
Strzałem w dziesiątkę jest położenie środka ciężkości fabuły na matce Belli – w oryginalnej baśni niewidocznej. Jej osoba pozwoliła połączyć baśń z kryminałem oraz thrillerem. Bardzo poruszający w całej opowieści jest wątek segregacji społeczeństwa ze względu na odmienność oraz temat oceniania po pozorach, które dotyczy w tej historii każdego: od opisanych mieszkańców wsi, przez Bellę aż po samą Rosalindę. Paradoksalnie, najbardziej wolny od tego niebezpieczeństwa jest Bestia, jednak to on i jego poddani stają się niewinnymi ofiarami stereotypizacji. Kierowanie się pozorami doprowadziło do wielu nieszczęść, ale niewolna była od niego i matka Belli, wskutek czego jeden dramat pociągnął za sobą kolejne, równie poważne, dotykające niewinnych osób. Nie zdradzę, w jaki sposób kwestia tak aktualnej dzisiaj tolerancji i zrozumienia została wprowadzona w baśniowy klimat, mogę jednak zapewnić, że zostało to zrobione nienachalnie, zręcznie, a jednocześnie w sposób doskonale ujmujący złożoność tematu.
Sama akcja jest bardzo dynamiczna. Zwalnia jedynie w momencie, gdy autorka chce podkreślić rodzącą się między Bellą a Bestią więź, a także w czasie prezentacji kolejnych etapów zezwierzęcenia księcia. Punktu kulminacyjnego nie powstydziłby się żaden kryminał, a solidna dawka wzruszenia w nim obecna podkreśla wymowę całości. Gorąco polecam!