Kozel
-
Przez bardzo długi czas nie sięgałam po książki Nory Roberts, ponieważ dość jednoznacznie kojarzyły mi się z lekturą przeznaczoną dla babć, mam i cioć. Tym razem postanowiłam spróbować i swojej decyzji zdecydowanie nie żałuję, ponieważ – choć „Błękitna krew” to nadal typowe romansidło – książka zdecydowanie może zostać zaliczona do kategorii romansideł z górnej półki. Tak, o dziwo takie istnieją i są zdecydowanie miłą przeciwwagą dla książek powstałych na fali popularności publikacji rodem z Wattpada.
„Błękitna krew” jest czwartą częścią cyklu „Księstwo Cordiny”. Pozostałych trzech książek nie czytałam, jednak wcale nie przeszkadzało mi to w lekturze. Wprowadzenie do świata przedstawionego, które poczyniła autorka w pierwszym rozdziale dość szybko pozwala zorientować się w sytuacji, która bazuje na typowym schemacie fabularnym: księżniczka i żebrak, choć jest to w tym przypadku żebrak uwspółcześniony i zdecydowanie w wariancie premium.
Główną bohaterką „Błękitnej krwi” jest Camilla – księżniczka, która ma serdecznie dość swojego statusu. Wiążą się z nim nie tylko przywileje, ale także cały katalog różnorodnych obowiązków oraz przykrości, chociażby w postaci uciążliwych paparazzo. Chcąc choć na chwilę zniknąć z centrum zainteresowania całego świata i zasmakować prawdziwego życia, kobieta postanawia zmienić swój wygląd, porzucić zobowiązania i po prostu uciec z pałacu. Na jakiś czas decyduje się zostać po prostu Camillą, nie zaś – jak przez całe życie – księżniczką Camillą de Cordina. W czasie podróży napotyka ją jednak wypadek. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności przydarza się on akurat w urokliwym miasteczku, gdzie może liczyć na naprawę samochodu i sprzyjające okoliczności. Jedną z nich jest Delaney – archeolog, zamieszkujący nędzną i zaniedbaną chatę z dala od ludzkich spojrzeń. Jest niesympatyczny, opryskliwy, a czasem nawet chamski, a jednak mimo to Camillę coś do niego ciągnie. Kiedy mężczyzna proponuje jej pracę, księżniczka zgadza się bez zastanowienia.
„Błękitna krew” to książka, w której zarówno pod względem konstrukcyjnym, jak i fabularnym można dostrzec sporo zalet i wad. Niewątpliwym atutem jest lekkość czytania i przyjemny styl pisarstwa, dzięki czemu powieść z pewnością nadaje się na letnią, plażową lekturę. Nie jest ona długa, a charakterystyczna duża czcionka sprawi, że chętnie sięgną po nią także osoby starsze. To doskonała rozrywka na jedno popołudnie lub wieczór. Temat arystokratki, pragnącej odmienić swoje życie, jest wdzięczny i, choć stwarza niewiele możliwości kreacji, Norze Roberts udało się ciekawie ograć te wątki. Zarówno ustawiona w centralnym punkcie para: Camilla i Delaney, jak i ich rodziny, są bohaterami pełnokrwistymi i wyrazistymi, nie mającymi w sobie ani trochę nudy. Mam nieodparte wrażenie, że wszystkie postaci dość mocno czerpią z klasyki literatury kobiecej stworzonej przez Jane Austen oraz siostry Bronte.
Czas na mankamenty… Fabuła z pewnością nie jest oryginalna. Osoba, która wcześniej przeczytała kilka książek podobnego typu, z łatwością dostrzeże rutynowe rozwiązania oraz schematy. Wcale jednak nowatorstwa po „Błękitnej krwi” się nie spodziewałam. Także relacje międzyludzkie przedstawione na kartach powieści czerpią ze stereotypu: w tym przypadku księżniczki, która musi zawalczyć o serce gruboskórnego obiektu uczuć. Zakończenie również jest przewidywalne, chociaż w toku lektury kilkakrotnie poczułam się zaskoczona rozwiązaniami zastosowanymi przez autorkę.
Reasumując, „Błękitna krew” z pewnością nie jest literaturą wysokich lotów, jednak styl i pomysłowość autorki sprawiają, że powieść zaliczyć można do jednej z przyjemniejszych książek tego rodzaju.