Lukardis
-
Bernhard to nazwisko, które kojarzy się przede wszystkim z prozą, i to nie byle jaką – pełną obsesyjnych powtórzeń, gęstą od skomplikowanych powiązań międzyludzkich, spełniającą intelektualnie w obliczu emocjonalnego chłodu, pod którym kryło się gorące napięcie. To skojarzenie wydaje się jednak nie do końca oddawać postać rzeczy, zważywszy chociażby na to, że oparty na jego dramacie spektakl „Rodzeństwo” od ponad dwóch dekad jest grany w tej samej obsadzie. Wydawnictwo Czytelnik, w swojej serii reedycji dzieł Bernharda postanawia przybliżyć w formie zbiorczej również tę stronę jego twórczości.
A jest ona zdecydowanie warta uwagi, chociaż niełatwa w odbiorze i wymaga przynajmniej powierzchownej znajomości z Bernhardem, żeby nie odbić się na samym początku. Gęste zdania znane z opowiadań zostają rozbite na wypowiedzenia nie zawsze krótsze, ale zawsze dające więcej miejsca ciszy. Właśnie nią przepełnione są wszystkie trzy sztuki zawarte w zbiorze: „Siła przyzwyczajenia”, „Minetti, czyli portret artysty z czasów młodości” oraz „Przed odejściem w stan spoczynku. Komedia o duszy niemieckiej”. Różnią się zupełnie charakterem: pierwsza z nich jest dość makabryczną humereską, druga bardziej refleksyjną miniaturą opartą na monologu (acz niepozbawioną satyrycznego oblicza), a ostatnia z nich całkowicie schodzi w zupełnie mroczne rejony, później powtórzone w pierwowzorze „Rodzeństwa” - niezależnie jednak od tych różnic, sprawiają wrażenie nieustannych wariacji na te same tematy, w rezultacie sprawiając wrażenie literackiego gabinetu luster.
Tym mianowicie, co Bernhard zawsze dostarcza bez zarzutu jest bolesna, momentami wręcz obrzydliwa wiwisekcja ludzi, którzy nie istnieją inaczej, jak w relacji z innymi. Przy czym te relacje nie są jedynie sposobem na wymianę informacji czy znalezienie odbicia siebie samego – to nieustanan walka o władzę i panowanie nad innymi. Wewnętrzne kompleksy czy zastane frustracje nigdy nie zostają tylko we wnętrzu bohaterów – za każdym razem wywlekają je w swoim podejściu do innych, rządząc nimi czy to przez bezwzględny despotyzm, czy umieszczanie się w pozycji manipulującej ofiary. Czasem władza nie jest egzekwowana bezpośrednio, niekiedy przedstawia się tylko figurę niewidzialnego władcy, który walczy z innymi o dominację poprzez poddanie ich swojej wizji świata. Biorąc pod uwagę, że niemal wszystkie sceny są bardzo kameralne, zazwyczaj angażują maksymalnie trzy postaci, postawiony na to nacisk robi naprawdę duże wrażenie i pozostawia przerażonym, pomimo tego, że czyta się sam tekst utworu, a nie jego inscenizację.
Ciekawą sprawą jest czytanie dramatów Bernharda nie mając, najprawdopodobniej, persepektywy zobaczenia ich na żywo, ponieważ nie da się ich w ogóle oddzielić od rzeczywistości scenicznej (jak zresztą na tą formę wyrazu przystało). Bardzo pocięte i fragmentaryczne zdania nie są w stanie spełnić funkcji regularnego dialogu, jeśli nie pomyśli się o osobie „oglądającego”, jeśli nie spróbuje się sobie wyobrazić, w jaki sposób można te obsesje wypowiedzieć na żywo. Dlatego czytanie „Dramatów” staje się przeżyciem absolutnie intelektualnym w momencie, gdy uczucia zajęte są absolutnym przerażeniem wywołanym obrazem świata. Rzecz modyfikuje jeszcze fakt, że ten obraz świata nie jest pokazywany poprzez stojącego w kącie, strwożonego narratora; to raczej zupełnie bezosobowy autor pokazuje lustro, w którym w krzywym zwierciadle pokazuje społeczeństwo, nieustannie zachowując na twarzy wyraz ironii. Pomimo wyraźnej identyfikacji ze światem inteligentów i sztuki, nie przestaje wyśmiewać biedy, jaką niesie widzenie w tym jedynego sensu życia; ludzkie tragedie przedstawia, cały czas depcząc je pod stopami. Momentami bawi, jeszcze częściej przeraża.
Krótko mówiąc, chociaż pierwszy tom dramatów Bernharda jest dziełem zdecydowanie nie dla wszystkich, entuzjaści stylu pisarza mają dużą szansę być zachwyceni, nawet jeśli będzie to zachwyt przez łzy, za którymi kryje się trochę ironicznego wyśmiewania. Dodatkowe brawa należą się wydawnictwu Czytelnik za spójną, wygodną oprawę nowych wydań oraz dołączanie komentarzy, które raczej przybliżają kontekst, aniżeli narzucają własną interpretację. Koniec końców, książkę najlepiej podsumowuje fragment jednego z dramatów: „Bezustannie wymyślamy/tragedię/albo komedię/kiedy wymyślamy tragedię/w gruncie rzeczy przecież tylko komedię”.