Tomasz Niedziela
-
Rzadko mi się to zdarza, ale przeczytałem tę książkę w całości w pociągu na trasie Warszawa – Katowice. Pociągi nastrajają mnie nostalgicznie, lubię gapić się przez okno, trochę pomyśleć o tym i owym, a tutaj nie starczyło czasu na widoki za oknem, zanim dojechałem na miejsce książka była ukończona. Siłą rzeczy chyba recenzja może być tylko dobra.
Wybrałem tę pozycję do czytania nie bez powodu – Śląsk, jego historia, to coś co obecnie bardzo mnie zajmuje. Myślę o sobie jako o Ślązaku od pokoleń. O Karolu Goduli, jego pobiciu i testamencie słyszałem już dawno, ale co innego znać suche fakty, a co innego przeczytać o tym w całym anturażu epoki. Oczywiście to fabularyzowana opowieść, której bohaterką jest Joanna Gryzik, ale dbałość o szczegóły epoki powoduje, że czujemy się jakbyśmy uczestniczyli w ostatnich latach życia Carla Godulli.Przyznam się, że z reguły nie przepadam za opowieściami, gdzie głównym bohaterem/bohaterką jest dziecko, ale w tym wypadku nie mam nic przeciwko temu. Może do tej pory niezbyt szczęśliwie trafiałem na lektury z dziecięcymi bohaterami? Taka potrzebna odmiana dla mnie.
Mówią, że życie składa się z przypadków. Jak wiele przypadków musiało się wydarzyć, żeby mała Joanka mogła spotkać starego Carla. I jak przez ten krótki wspólny okres życia tak wiele sobie dali. I mimo ogromnego majątku Goduli tak naprawdę dawali sobie tylko rzeczy ulotne, niematerialne, te tak naprawdę ważniejsze. Szczęście nie może trwać wiecznie, nadmiar szczęścia może nawet zabić. Nie dotyczyło to raczej Goduli, który na skutek strasznego pobicia, cierpiał na wszelkie znane i nieznane choroby, a już na pewno na takie, które w owym czasie leczyć jeszcze nie potrafiono. Ale można chyba powiedzieć, że na swój sposób umarł szczęśliwy.
Nawet najwięksi geniusze nie unikają błędów. Takim było przecież pewne zastrzeżenie w testamencie. Swoją drogą – tłumaczenie testamentu ze staroniemieckiego! Super sprawa, która bardzo podkreśla autentyczność opowieści.
Kiedy tak teraz myślę o tej książce, to przecież nie powinna mi się podobać. To sentymentalna opowieść o Kopciuszku, coś jak łzawy melodramat, a ja za takimi nie przepadam. Ale przecież tak nie jest. Ta historia wydarzyła się naprawdę. Wydarzyła się i przetrwała w opowieściach i legendach o „Diable z Rudy”. I chyba zbyt słabo jest znana, więc warto ją przypominać.
Nie nazwałbym „pierońskiego chachara” alkoholikiem i degeneratem, to raczej łobuz a nie łachmaniarz, ale to tylko taka moja uwaga odnośnie śląskich słów, wszystkie wtrącenia dodają powieści autentyczności, dla nieznających tych słów, słowniczek może się przydać.
Zastanawiam się, czy autorka nie będzie kontynuować losów Joanny, już Johanny Gryzik von Schomberg-Godulla oraz jej męża Hansa Ulricha von Schaffgotsch. Bo tak naprawdę wydaje mi się, że ten stary XIX wieczny Śląsk, ze swoją ogromną różnorodnością, fantastyczną historią od zapyziałej najdalszej prowincji Rzeszy do czołowego regionu przemysłowego jest ciągle daleki od odkrycia. Nie bójmy się wspólnej polsko – niemiecko – śląskiej historii. To się już wydarzyło, nie da się tego „wygumkować”.
Zawsze staram się dorzucać łyżkę dziegciu do beczki miodu, ale tym razem nic nie przychodzi mi do głowy. Może książka jest za krótka? Może taka powinna być, żebym zdążył ją przeczytać w pociągu? Każdy musi sobie sam na to odpowiedzieć.
Dodam jedno, tradycyjnie, na zakończenie: warto czytać! Bacha85
-
Pamiętając całkiem niezłe wrażenia z lektury „Ławeczki księżnej Daisy” po kolejną powieść Gabrieli Anny Kańtor sięgnęłam, może bez wielkiego entuzjazmu, ale z pełnym spokojem odnośnie tego, czego mogę się spodziewać. Oczekiwałam przyjemnej opowieści o autentycznej postaci, dość mocno opartej na historycznych źródłach, jednak pełną lekkiej swobody przyjemnie prowadzonej narracji. Dokładnie taka jest ta książka i mogę, co nie zdarza mi się często, z pełnym spokojem stwierdzić, że dostałam to, czego się spodziewałam.
Historia małej Joanny Gryzik jest prawdziwie baśniowa. Biedna półsierota porzucona przez matkę i oddana na wychowanie przyjaciółce, zdobywa serce starego magnata przemysłowego, który słynie w okolicy ze swej jawnie okazywanej mizantropii. Gdy po kilku latach bogaty Carl Godul umiera, swoją spadkobierczynią ogłasza dziewczynkę znikąd. Tym sposobem, mała Joanna staje się najbogatszym dzieckiem na Śląsku. Ta bajkowa opowieść jest o tyle niesamowita, że w sporej mierze jest autentyczna. Zarówno Carl, jak i Joanna żyli naprawdę w dynamicznie rozwijającym się Górnym Śląsku.
Na ile prawdziwe są charaktery wykreowanych przez autorkę postaci można jedynie spekulować. Z jednej strony mamy dziewczynkę, która dobrym sercem zdobyła miłość starszego człowieka. Dziecko życzliwe światu, spokojne i inteligentne, stało się dla Carla pociechą na stare lata. Carl Godul z kolei pod niechętną światu powierzchownością (również fizyczną, na skutek napaści w młodości), skrywa w sobie prawdziwego humanistę. Biorąc pod uwagę fakt, że o jego pracy dla innych świadczą przede wszystkim czyny, których dowody można znaleźć w archiwach, nie wątpliwym jest jego podejście do pracowników w rozwijanych przez siebie interesach. Ci, pracując w interesach Godula, byli traktowani przyzwoicie. Lepiej opłacani, część wypłaty odbierając w produktach żywnościowych, z lepszą opieką i nadzieją na w miarę spokojną egzystencję. O tym, że system wprowadzony przez Carla nie był idealny, świadczyć może przypadek matki Joanny, która po śmierci męża pozostała bez środków do życia.
Jaka naprawdę była relacja łącząca kilkuletnią dziewczynkę ze starszym, schorowanym i zgorzkniałym mężczyzną ciężko się nawet domyślać. Czy mała Joanna była naprawdę tylko obcą dziewczynką, przypadkowo zbłąkaną w jego progach, czy może była w jakiś sposób z nim spokrewniona, nie sposób zawyrokować. Z jednej strony opowieść przytoczona przez Gabrielę Annę Kańtor jest wręcz naiwnie wyidealizowana, z drugiej zaś, w życiu zdarzają się i dziwniejsze rzeczy, więc nie można jej automatycznie skreślić. Sytuacji nie ułatwia fakt, że Carl Godul zadbał o to, by być pamiętanym przede wszystkim z tego co zrobił i czego dokonał, a nie z tego jakim był człowiekiem.
Powieść czyta się bardzo przyjemnie. Autorka posługuje się przystępnym językiem, którym w plastyczny sposób kreuje obraz rozwijającego się Górnego Śląska. Równie trafnie oddaje emocje z jakimi zmaga się Carl Godul. Jego samotność, zniechęcenie do ludzi oraz wzbudzoną dziecięcym uśmiechem nadzieję i chęć do życia. Miejscami styl staje się nieco kronikarski, co niekoniecznie musi się podobać, gdy ktoś woli galopujące tempo akcji oraz pełne ekspresji dialogi.
„Śląski Kopciuszek” to całkiem przyjemna bajka. O tyle ciekawa, że oparta o autentyczne postacie. To nieśpieszna opowieść o nadziei i niezwykłej więzi, jaka narodzić się może między starszym mężczyzną a małą dziewczynką. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Carl jest dla Joanny kochającym dziadkiem, dbającym o to, by niczego jej w życiu nie zabrakło. To w końcu ciekawy fragment historii i obyczajowości Górnego Śląska z początku dziewiętnastego wieku.
MarJadka
-
Sięgnęłam po tą książkę skuszona zapowiedzią i opiniami. „W życiu Joanny Gryzik baśń wydarzyła się naprawdę. Tyle tylko, że w tej niesamowitej historii to Kopciuszek przyniósł złoty pantofelek księciu, a nie odwrotnie”. Nie znałam zupełnie twórczości Pani Gabrieli Kańtor, to miało być moje pierwsze spotkanie i oczekiwałam czegoś w rodzaju spotkania biednego księcia z bogatym Kopciuszkiem, wybuchu płomiennej miłości i po pokonaniu piętrzących się przeszkód happy endu czyli „I żyli długo i szczęśliwie”.
O tym jak bardzo się myliłam przekonałam się już po przeczytaniu pierwszych rozdziałów. To nie była bajka o biednym księciu i bogatym Kopciuszku. To w ogóle nie była bajka ale historia, którą napisało samo życie. Gdyby ktokolwiek napisał taki scenariusz i zaniósł go do jakiegoś reżysera z prośbą o nakręcenie filmu, ten odesłałby go na pewno, żeby napisał coś co jest realne.
Gabriela Kańtor przedstawia historię niezwykłej przyjaźni jaka narodziła się między śląskim Królem Cynku a czteroletnią Joanką Gryzik. Spotykają się w domu Carla Godulli. Jego gospodyni, Emilia Lukas zabrała dziewczynkę do siebie. Ojciec Joanki umarł na gruźlicę. Wdowa została niemal bez środków do życia z czteroletnią Joanką i paromiesięczną Karoliną. Zdecydowała się na nowe zamążpójście, żeby znaleźć opiekę i oparcie, ale nowy mąż nie chciał utrzymywać starszej dziewczynki. Joanka została więc podwójnie osierocona.
W chwili spotkania z Joanką Carl Godulla miał 64 lata. W wyniku napadu, który ledwo przeżył, był potwornie okaleczonym człowiekiem. Wspomnienia tego co się stało męczyły go cały czas, nocne koszmary nie dawały mu spać, był odludkiem zamkniętym w sobie. Ale Joanka nie bała się Carla. Nie postrzegała go w ogóle w takich kategoriach. Dzieci przyjmują przecież wszystko naturalnie. Joanka przyjęła Carla z całą swoją miłością, radością i ufnością. Dzięki niej ten zamknięty i stroniący od ludzi człowiek zmienił się bardzo – zaczął towarzyszyć swojej Joani na spacerach, przestał trzymać się sztywno rozkładu dnia, oddał jej swoje psy (rottweilery, które ona błyskawicznie obłaskawiła!), dla niej zaczął pokonywać swoje demony.
„Jej łagodne, a zarazem pełne ciekawości oczy zmieniały swą barwę w zależności od pory dnia. (…) Oczy te były bezprzykładnie ślepe na jego brzydotę. Carl czuł, że dla niej jednej zdoła otworzyć nowy rozdział swego życia. Znajdzie w sobie potrzebną moc. Ma tę moc. „Już tym nie żyję, zostawiam to za sobą!” – pomyślał, nagle zdziwiony, że to takie proste. Wszystko niszczące i złe, co go spotkało, jest już poza nim. I od dziś zawojowanie świata – to dla niego za mało. Świat to za mało. Musi jeszcze sprawić, by dzieciństwo Joanki było szczęśliwe”.
W 1848 roku Carl Godulla umiera we Wrocławiu. Cały swój majątek zapisuje ukochanej Joance, która w chwili jego śmierci ma 6 lat. Jej opiekunami zostali majster zmianowy Finckler z Rudy, Emilia Lukas i przyjaciel Godulli, królewski komisarz prawny Maksymilian Scheffler, który został zarazem wykonawcą testamentu.
W razie bezpotomnej śmierci Joanny majątek Godulli miałby przejść w ręce jego krewnych, więc Maksymilian Scheffler mając na względzie bezpieczeństwo Joanny ukrył ją we Wrocławiu w klasztorze Urszulanek, gdzie kontynuowała naukę. Po zakończeniu nauki Joanna zamieszkała z Schefflerem i jego żoną w ich willi we Wrocławiu. Także dzięki Schefflerowi Joanna zostaje nobilitowana – 6 października 1858 roku król pruski Fryderyk Wilhelm IV nadał jej tytuł szlachecki. Odtąd jej nazwisko brzmiało Johanna Gryzik von Schomberg-Godulla. Król nadał jej także herb.
Pięknie opisuje Gabriela Kańtor całą historię. Robi to wręcz malarsko. A jednocześnie w tle widać mrówczą pracę – autorka przekopała się przez setki dokumentów. Potrafiła tak przekazać wiedzę w nich zawartą, że czyta się tą opowieść z ciekawością co będzie na następnej stronie.
Z radością sięgnę po kolejne książki Gabrieli Kańtor. Bo warto! 😊 Olga Piechota
-
Od najmłodszych lat poznajemy niezwykłe baśnie, które uczą nas dobra, lojalności i moralności. Każda z baśni jest na swój własny sposób niesamowita i każda zbiera grono młodych fanów. Jednak tutaj nie kończy się potęga tych historii – później inspirują artystów najróżniejszego rodzaju. Motyw z tak dobrze nam znanych opowieści znajdziemy w literaturze, filmach i sztuce. Baśnie to potęga i wbrew przekonaniu, że to fikcja, można spotkać je również w prawdziwym życiu i to wcale nie tak daleko od domu.
Joanna znalazła się w strasznym położeniu – jej ojciec nie żyje, a matka nie ma grosza przy duszy, by utrzymać dwie małe córeczki. Mimo że jest tylko dzieckiem już zaświadczyła okrucieństwa zwanego życiem. Dlatego też jej mama zgadza się oddać kochaną córeczkę pod opiekę drogiej przyjaciółki Emilii. W tym samym czasie górnośląski przedsiębiorca pomnaża swój majątek i by zapomnieć o przeszłości, poświęca każdą chwilę swojej pracy. Jego służący doskonale znają zasady panujące w domu i wiedzą, że nie można mu przeszkadzać w obowiązkach. Stąd zdziwienie Carla, gdy pewnego dnia w swoim ogrodzie zauważa małą dziewczynkę w czerwonej sukience.
Zdecydowałam się na przeczytanie tej książki, ponieważ zaintrygował mnie tytuł. Może nie jest to zbyt szlachetny sposób wyboru literatury, lecz w tym przypadku sprawdził się idealnie, ponieważ "Śląski Kopciuszek" pozwolił mi oderwać się od realnego świata i poznać prawdziwą historię pochodzącą prosto ze Śląska. Jestem nią oczarowana, gdyż jest to typ opowieści, która sprawia, że człowiekowi robi się ciepło na sercu, gdy ją czyta.
Styl autorki jest bardzo dopracowany i rozbudowany, co wyjątkowo cenię. Określiłabym go wręcz jako kunsztowny i wybitnie barwny. Być może niektórym utrudnia to lekturę, ale w moim przypadku jest to niezwykła pociecha dla duszy. Tym bardziej że pisarka używa wielu archaizmów, dzięki czemu czułam się, jakbym przeniosła się do XIX-wiecznego Śląska i uczestniczyła we wszystkich opisanych wydarzeniach. Myślę, że tego typu język jest idealnym wyborem dla tej powieści.
Sama fabuła okazała się wciągająca. Wiele scen mocno mnie poruszyło, ponieważ były dla mnie pewnego rodzaju symbolem miłości i dobra. Było to przeurocze i trudno było nie docenić niesamowitej relacji dwojga ludzi – małej dziewczynki i zgorzkniałego, starszego mężczyzny. Sama historia wydaje się dość oczywista, ale w żaden sposób nie ujmuje jej to kunsztu. Tym bardziej że całość ubarwiają niesamowicie ciekawe fakty odnoszące się do wielkich postaci oraz historycznych wydarzeń. Pisarka w optymalny sposób przedstawiła fabułę przeplatając przez nią rzeczywiste fakty. Jedynym mankamentem było zbytnie przyśpieszenie opowieści w pewnym momencie. Oczywiście same wydarzenia narzucały trochę szybsze tempo, jednak momentami okazało się dla mnie zbyt szybkie.
Sami bohaterowie wywołali we mnie sympatię, ale niestety nie byli do końca dopracowani. Najwięcej uwagi książka poświęca samemu Carlowi, który jest przedstawiony jako wielowymiarowo postać z własną przeszłością i wyraźnie zarysowanymi powodami swojego postępowania. Mimo surowości i smutku przedsiębiorca był niezwykłą personą. Jestem trochę zawiedziona Joanką, która wydaje się kimś pasjonującym, ale w samej powieści jest przedstawiona jako słodka i mądra dziewczynka. Brakowało mi jakiegoś dokładniejszego przedstawienia jej charakteru.
Niesamowicie cieszę się, że miałam okazję poznać historię Śląskiego Kopciuszka. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tych postaciach, a ich życiorys jest wyjątkowo inspirujący i przywracający wiarę w ludzkość. Z perspektywy powieści jest to historia ukazująca jak bardzo w życiu jest ważna miłość, lojalność i pracowitość. Czasami na pozór zwykłe wydarzenia mogą doprowadzić do wielkich uczuć. Dlatego z całego serca polecam Wam zapoznać się z tą książką.