Tomasz Niedziela
-
Hłasko to na pewno postać kontrowersyjna, ciekawa i tragiczna. Nie potrafił chyba odnaleźć swojego miejsca w życiu – dosłownie i w przenośni. Przyszło mu żyć w bardzo ciekawych, aczkolwiek niezbyt przyjaznych, czasach. Zaistniał, ale nie osiągnął zbyt wiele na miarę swojego talentu.
„Piękni dwudziestoletni” to prawdziwe zmyślenie – bardzo mi się to określenie podoba! Szmat czasu dzieli nas od okresu, który Hłasko opisuje i doprawdy trudno jest bez dogłębnego poznania realiów tamtego okresu, stwierdzić co jest prawdą a co zmyśleniem. Tyle tylko, że nie do końca jest to ważne w tej powieści. W jakiś sposób oddaje ona wszelkie rozterki i wahania Hłaski, barwnie przy tym wplatając codzienność życia w stalinowskiej Polsce, czy w różnych krajach, do których rzucił go emigracyjny los.
Patrząc na tę książkę oczyma współczesnego czytelnika można odnieść wrażenie, że autor pisze o jakiejś totalnej fikcji: paszport na Europę? Wizy? Praca na czarno? Przecież to wszystko nie istnieje. A jeszcze tak niedawno to były nasze realia. Jak szybko o nich zapomnieliśmy.
Inna ciekawostka zwróciła moją uwagę. Hłasko pisze, jak różni europejscy inteligenci reagowali na referat Chruszczowa (o stalinizmie i kulcie jednostki) i jak przyjmowali wszystko jak dobrą monetę: fakt zajść na Węgrzech, w Polsce czy innych krajach przyjmowali jako potwierdzenie tego, że jednak nie jest tak źle, skoro ludzie mogą się buntować! Zresztą do tej pory lewicowa narracja zbiera swoje żniwo w umysłach ludzi na zachodzie, a i u nas nikt już nie czyta „Archipelagu Gułag” Sołżenicyna czy „innego świata” Herling-Grudzińskiego.
Ciężkie było życie emigranta: okresy głodu, barku pracy, pomysły jak znaleźć się w szpitalu dla wariatów, gdzie można przetrwać trzy miesiące, żebranie o zaliczki, potem chęć powrotu do Polski i wieczna odmowa przyznania wizy. Znaczy się nie odmowa, tylko wieczne „nie rozpatrzono, proszę przyjść za dwa tygodnie”.
W książce przewija się mnóstwo autentycznych, bardzo znanych postaci tamtego okresu, by wspomnieć tylko Miłosza, Polańskiego, Tyrmanda, Andrzejewskiego czy Sandauera. Jest też wspomnienie z czasów „Po prostu”. A tak niedawno pisałem o tym z innego punktu widzenia (Jan Olszewski). Trochę to inne spojrzenie, co tylko dodaje kolorytu opowieści.
Moją ulubioną anegdotą, już od pierwszego czytania „Pięknych dwudziestoletnich” jest opowieść o tym, jak nikt nie potrafił kontynuować za autora powieści w odcinkach, której ostatni odcinek kończył się słowami: Bohater wyskoczył z samolotu na wysokości dziesięciu tysięcy metrów i jest bez spadochronu. Wokół niego lata eskadra odrzutowców i strzela do niego pociskami rakietowymi. Na dole czekają już na niego trzy rekiny z otwartymi paszczami. Po rezygnacji wszystkich epigonów i po otrzymaniu podwyżki autor rozpoczął nowy odcinek od słów: Nadludzkim wysiłkiem woli, wydostawszy się z tych irytujących opresji, Mike Gilderstern powrócił do Nowego Yorku. Fantastyczna kontynuacja, czyż nie?
Różną prasę miał i ma Hłasko. Na szczęście cały czas jest wydawany. Wydawcy nie odrzucają już jego prozy, jak to dawniej bywało. Drukują prawie wszystko, to co dobre i to co on sam uważał, za delikatnie rzecz ujmując „nie najlepsze”. Dzięki temu cały czas można obcować z jego twórczością. A „Piękni dwudziestoletni” pomimo że trochę zabawowo i żartobliwie traktują o jego pobytach w domach psychicznie chorych czy totalnym pijaństwie, rzucają światło na jego charakter i być może po trosze tłumaczą jego śmierć.
Na zakończenie motto jednego z rozdziałów autorstwa Majakowskiego (ktoś pamięta?):„Młodzieńcze, co wahasz się jak żyć,
Nie namyślając się, wzór ci podam bliski.
Pamiętaj i nie zapomnij o tym,
Żyj jak żył towarzysz Dzierżyński.”