Lukardis
-
W dzisiejszych czasach, coraz więcej wiadomo o czystkach i machinacjach okresu stalinowskiego, a już na pewno nikt nie podważa samego faktu istnienia różnych zbrodni. Niemniej jednak, nie zawsze tak było – i mówię tu nie tylko o latach 30, w trakcie których takie „rozwiązania” kwestii politycznych na bezprecedensowo masową skalę były stosowane, ale również o późniejszych latach, kiedy najpierw to reżim komunistyczny, a potem ogólne tabu utrudniały mówienie o szczegółach.
Tym większy szacunek należy się Pawłowi Wieczorkiewiczowi, który w roku 1993 napisał już klasyczną pozycję „Sprawa Tuchaczewskiego”, opowiadającą w równej mierze o niespełnionych planach (Tuchaczewski był wielkim piewcą idei silnego sojuszu z Niemcami) i następczej dezinformacji, co samego przebiegu procesu „zlikwidowania” polityka, mogącego dzięki swojej ambicji i wierze w siebie zagrozić nawet i Stalinowi. Temat więc, jest ciekawy – nie tylko ze względu na możliwość zajrzenia do świata kryjącego się w archiwach ZSRS, ale i fakt, że jak na owe czasy, odbiła się dużym echem również wśród mocarstw zachodnich. Element interpretacji tej afery był nawet bardziej ciekawy, niż ona sama w sobie.
Paweł Wieczorkiewicz jest historykiem z krwi i kości, i jak przystało na myślącego krytycznie historyka – przedstawia tok wydarzeń, ale cały czas mając na uwagę to, jak wiele z rzeczy, o których pisze nie jest pewne. Podkreśla wątpliwości, wobec źródeł jest krytyczny, biorąc poprawkę na osobiste interesy ich autorów, a dodatkowe informacje umieszcza często w przypisach, których jest mnóstwo – innymi słowy, pomimo tego, że nie jest to pozycja stricte naukowa, o jej nierzetelność nie należy się obawiać. Autor zamieścił nawet posłowie, w którym wyjaśnia, jak na sprawę rzutują dokumenty, które wyszły na jaw dopiero po jej ukończeniu.
Wracając jednak do pozycji samej w sobie, jest podzielona na trzy części – pierwsza z nich dotyczy kariery Tuchaczewskiego na szczeblach partyjnych, druga przebiegu procesu i przygotowań do niego, zaś trzecia odbioru całej sprawy na Zachodzie. O ile nie mam żadnych zastrzeżeń co do samej segmentacji, która należy raczej do przemyślanych i sensownych, tak pewnym minusem jest przeładowanie ich informacjami. Rozumiem zamiary uczynienia książki naprawdę wyczerpującą, ale w połączeniu z ich skondensowaniem mniej zorientowany czytelnik może się pogubić, zwłaszcza w pierwszej części, kiedy gąszcz faktów, dat i nazwisk wydaje się na tyle chaotyczny, jakby nie był w zupełności poddany selekcji. Przez to ciężko samodzielnie zanalizować przedstawione zdarzenia, będąc w ostateczności zdanymi na intuicję Wieczorkiewicza.
Jak powiedziałam, książka napisana jest w sposób naprawdę skondensowany. Styl Wieczorkiewicza ma w sobie coś z dawnej, eleganckiej polszcyzny pozbawionej jednak ozdobników, a maksymalnie precyzyjnej, przez co czyta się ją naprawdę dobrze, zwłaszcza w naprawdę wygodnej reedycji wydanej przez Znak. Czasami jednak coś zgrzyta w doborze słów, co wytrąca z rytmu; przede wszystkim jednak to porządny kawałek tekstu, któremu brakuje jedynie umiejętności prowadzenia przez morze informacji w początkowej jego części. W drugiej i trzeciej, według mnie najciekawszej, jest pod tymwzględem już znacznie lepiej.
Krótko mówiąc, „Sprawa Tuchaczewskiego” to pozycja zasłużenie doceniona. Przybliża nie tylko realia wewnątrz partii komunistycznej w latach 30, ale ma pewną aktualność istotną również dla czytelnika dzisiejszego, pokazując od środka kwestie drugowojenne jeszcze przed rozpoczęciem samego konfliktu – ilość rozważanych strategii, alternatywne scenariusze, które nigdy nie doszły do skutku oraz istotę polityki międzynarodowej w tym okresie. Zdecydowanie warto przeczytać, choć niezainteresowani historią mogą się od niej odbić.