Kozel
-
Bardzo byłam ciekawa tej książki. Nastawił mnie do tego mocno po pierwsze, sam gatunek, czyli kryminał retro - to, co zdecydowanie znajduje się na liście moich ulubionych lektur, po drugie zaś - okładkowa obietnica rozbudowanej strony społeczno-obyczajowej całego świata przedstawionego. Mimo że trudno mi uznać „Irmę” za arcydzieło - ale, umówmy się, po profesorowej Szczupaczyńskiej naprawdę trudno trafić na czołową lokatę - uważam lekturę za doświadczenie udane i przyjemne, choć nie na każdym etapie czytania odczuwałam równą przyjemność.
Akcja powieści toczy się w roku 1964 - czasach Gomułki, totalitaryzmu, szpicli i szczególnego rodzaju społeczności artystycznej z dużą pieczołowitością przedstawionej przez Gryglika. Mimo precyzyjnego osadzenia wydarzeń w czasie i przestrzeni autor zastrzega sobie w końcowej nocie niezgodność z historią, podkreślając, że „Irma” w żadnym razie portretem epoki nie jest i prawa takiego sobie nie rości. Klimat jednak, na ile mogę go porównać z innymi książkami, których akcja dzieje się w podobnym okresie, został zachowany.
To właśnie w takim kontekście popełniona zostaje zbrodnia. Zamordowano Zygmunta Webera - reżysera tyleż wybitnego, co nieludzkiego i opryskliwego dla współpracowników. Zostaje on znaleziony martwy na planie najnowszego filmu o Mickiewiczu, a ponieważ od dłuższego czasu zajmował stanowisko prawdziwego pupilka reżimu, naciski związane z koniecznością błyskawicznego wykrycia sprawcy są bardzo silne. Akt oskarżenia w zasadzie jest gotowy. Wystarczy dopisać do niego nazwiska, co umożliwić ma dzielna milicja i zaproszona do współpracy tytułowa bohaterka, Irma Rawska.
Ze względu na punkt wyjścia, zgodnie z którym co najmniej kilka osób miało powód, by życzyć Weberowi śmierci, autor wprowadza czytelnika w świat ówczesnego środowiska artystycznego pełnego morfiny i seksualnych ekscesów. Mimo to obrazki te nie zdominowały poszczególnych scen, a autor uciekł przed pokusą zbudowania fabuły na kontrowersji. Romanse i narkotyczne seanse wprowadzone są do świata przedstawionego wyłącznie po to, aby przemycić konkrety: relacje poszczególnych osób z zamordowanym czy okoliczności, w jakich przyszło mu pracować.
Zdecydowanie najsilniejszą stroną tej książki są bohaterowie, przede wszystkim tytułowa postać kobieca: silna, z zasadami, a jednak chwiejna i niepewna. Gryglikowi bardzo wiarygodnie udało się oddać psychikę Irmy. Nie tylko Irmy zresztą. Metoda cofania się do podejmowanych przez bohaterów w przeszłości decyzji, opowiadanie o ich wojennych losach i konsekwencjach pewnych wyborów umożliwiły autorowi dobre zbudowanie postaci: wiarygodne, konsekwentne, momentami bardzo przejmujące.
„Irma” to kryminał dość obszerny: liczy ponad 450 stron. W pewnym momencie, po szybkim pozornym rozwikłaniu sprawy, zamknięciu śledztwa i przesunięciu nacisku na życie prywatne bohaterki odczułam swego rodzaju znużenie lekturą. Miałam jednak świadomość - czy może raczej nadzieję - że czeka mnie jeszcze fabularne nawiązanie do sprawy Webera i nie zawiodłam się. Mamy plot twist i to pierwszorzędnej próby. Całość wieńczy fantastyczne zakończenie i pewnego rodzaju morał, może trochę zbliżający się do truizmu: oprócz tego, co czarne i tego, co białe, w życiu mamy całą gamę szarości. Nie każdy Niemiec jest zły, nie każdy Polak dobry, dobry milicjant i zły milicjant to także kategorie niejednoznaczne i wcale tak łatwo nie dające się interpretować...
I na koniec jeszcze trochę miejsca poświęcę sposobowi pisania Gryglika. Jest to styl świetny. Autor z dużą językową sprawnością i dynamiką kreśli wydarzenia i bohaterów, ani na chwilę nie wypadając z dobrej formy. Żywe dialogi i sugestywne opisy z całą pewnością przypadną do gustu osobom, które zwracają na te aspekty uwagę.