Agata Kot
-
Kiedy zadasz przypadkowym osobom pytanie: „jaka jest największa zagadka ludzkości?” zdecydowana większość zapewne odpowie: „skąd pochodzimy?”, „jak się to wszystko zaczęło?”. I nic w tym dziwnego, wszak już pierwotne ludy próbowały w jakiś sposób wytłumaczyć sobie, skąd wzięli się ludzie – i w tym celu stworzyli mitycznych bogów, takich jak Zeus, Odyn czy Ozyrysa, który mieli odpowiadać za nasze losy.
Współcześnie naukowcy z wielkim prawdopodobieństwem potrafią na to pytanie odpowiedzieć – wszystko zaczęło się od Wielkiego Wybuchu, który zapoczątkował powstanie Wszechświata, powstanie bakterii, pierwotnych form życia, w końcu, który sprawił, że ty, mój drogi czytelniku, miałeś szansę zaistnieć jako niepowtarzalna mieszanka pierwiastków chemicznych. Wiesz, że prawie 99% ciebie, to tlen, węgiel, wodór, wapń, azot i fosfor? A teraz zastanów się, jak to wszystko musiało się potoczyć, ile czasu musiało minąć, by z tych najprostszych pierwiastków powstała postać tak skomplikowana w swej budowie, jak człowiek?
Carl Sagan z swojej książce „Miliardy, miliardy” rozprawia o wielu ważnych kwestiach, tych mających wymiar kosmiczny, jak i tych najbliższych człowiekowi. Jest ciekawie już od samego początku; czy wiedzieliście, że żeby policzyć do miliarda, potrzeba aż 32 lat? Niesamowite, miliard nie wydaje się nam cyfrą totalnie nieosiągalną, a tu okazuje się, że jest tak potężna, że trzeba poświęcić pół przeciętnego ludzkiego życia, żeby do niej dorachować. Sagan tłumaczy też dlaczego z takim zapałem oglądamy mecze futbolu, piłki nożnej, hokeja czy siatkówki – to wszystko przez nasz człowieczy instynkt łowcy, który stępiliśmy w wyniku rozwoju cywilizacji, ale który nadal w nas drzemie. W sumie to logiczne, przez tysiące lat ludzie polowali, aby zdobyć pożywienie, aby przetrwać, a później nagle okazało się, że już tego nie musimy robić, bo szynkę czy polędwiczkę można bez przeszkód kupić u pobliskiego rzeźnika. A mimo to geny łowcy przetrwały i w jakiś sposób muszą znaleźć ujście.
Musicie wiedzieć, że autor jest astrofizykiem, profesorem astronomii, autorem licznych naukowych publikacji. Ale jest też ciekawskim chłopcem, który ciągle chce wiedzieć więcej i więcej, a w efekcie wie coraz mniej. Tak chyba działa nauka – im bardziej się w nią wgłębimy, tym więcej odnajdujemy pytań. Osoby zajmujące się badaniem kosmosu zamiast szukać odpowiedzi, mnożą kolejne, bo ciągle dokonują nowych odkryć. I to jest fascynujące. Sagan to rozumie, nie walczy z tym. Można powiedzieć że uczy się po to, by ciągle mieć nowe rzeczy do poznania. To mądry człowiek i nie ja pierwsza to zauważyłam – ba, to człowiek, który jako jeden z nielicznych został poproszony o to, aby napisać jeden artykuł do gazety zarówno w USA i w ZSRR podczas Zimnej Wojny. Jego tekst został wydrukowany w niezmienionej formie w przeciągu kilku dni w obu krajach; w niezmienionej, co oznacza, że sidła radzieckiej cenzury w tym wypadku odpuściły, co było dość niespotykane jak na tamte czasy. Artykuł Sagana dotyczył wspólnego wroga ludzkości, hipotetycznych obcych, którzy mogliby zaatakować Ziemię. Oczywistym jest – twierdził przed laty – że wtedy oba kraje podałyby sobie ręce i wspólnie by im się przeciwstawili.
Dodał jednak, że rozwinięta obca cywilizacja (a zapewne taka tylko potrafiłaby pokonać przestrzeń kosmiczną, by nas ewentualnie zaatakować), poczekałaby spokojnie, aż sami się wybijemy. Bo jesteśmy od tego o krok.
„Miliardy, miliardy” to bardzo mądra książka. I ciekawa. Uczy, bawi, zmusza do zastanowienia się, jakimi jesteśmy szczęściarzami, że powstaliśmy i jakimi jesteśmy głupcami, że teraz niszczymy nasz jedyny dom i w dodatku nas samych. Powiem wam jedno – na tym świecie przydałoby się o wiele więcej takich ludzi jak Carl.