mmichalowa
-
Autor z dystansem do siebie to skarb. Po sięgnięciu po „590 fraszek…i ciut, ciut” wiedziałam, że Jacek Bryda mnie kupił. Na jakiej podstawie dochodzę do tak szybkich i jakże głębokich wniosków? Wpływ na to miało jedno zdanie znajdujące się na okładce książki, które pozwolę sobie tu zacytować, żeby nie być gołosłowną. „Nie wszystkie błędy da się naprawić. Ja już się urodziłem.” Po takim wstępie nie mogło się nie udać…
Żyjemy w takich czasach, że recenzję tomiku powinnam zacząć od wyjaśnienia słowa fraszka. Młodsze pokolenie, a może i moje (niestety) też może mieć problem z określeniem i zrozumieniem, czym jest ten krótki utwór liryczny. W czeluściach swojej pamięci, gdzieś z czasów szkolnych przewija mi się tylko Kochanowski, który co ciekawe, fraszkę do literatury polskiej wprowadził. I chociaż forma oraz nazwa odnoszą się do błahostki, to jednak w jednym czy w dwóch zdaniach za każdym razem tkwi mocny, często ironiczny przekaz. Można śmiało powiedzieć, że utwory te to literackie cięte riposty współczesnego świata. I tak właśnie jest! Bryda w swoim tomiku piszę o wszystkim. Zaczynając od uczuć, przez życie zawodowe po politykę. Większość, o ile nie wszystkie, bezpośrednio odnoszą się do wydarzeń mających miejsce w ostatnich latach czy miesiącach na arenie międzynarodowej. Najlepszym aspektem tej twórczości jest fakt, że nie trzeba kojarzyć konkretnych faktów, by zrozumieć zawarty w rymach przekaz. Jak w żadnym innym gatunku, tak w tym, najważniejszą role ogrywają tytuły. Definiują zawartość, a nierzadko są już nierozerwalną częścią właściwej treści. Niewielu jest teraz twórców, którzy w takiej formie decydują się definiować rzeczywistość. Tym bardziej dziwi mnie fakt, że o piszących w ten sposób, tak mało jest dostępnych informacji. Lubię spojrzeć na człowieka, pomyśleć, o tym gdzie i jak tworzy, co mogło być inspiracją. Tym razem musiała wystarczyć mi zwięzła notka z okładki, mówiąca właściwie…nic. Gdzieś w sieci przewinął się inny tytuł- nikt jeszcze go nie oceniał, sam autor znajduje się nawet na liście jednego z większych książkowych portali z adnotacją „ten autor nie ma jeszcze opisu”. Dlaczego?! Boimy się fraszek? Może ich czytanie nie mieści się obecnie w kanonach mody? A może obawiamy się prawdy o nas samych, bo zwyczajnie brak nam dystansu. Wolę myśleć, że to umyślnie obrany przez autora PR. Tylko ironik mógł stworzyć coś takiego.
Te 189 stron i sporo więcej niż tytułowe 590 fraszek zaprzątnęło mi głowę. Doceniam lekkość pióra i umiejętność dochodzenia do trafnych wniosków. Tomiki mają tę nieocenioną cechę, można do nich wracać w dowolnym momencie i na każdej stronie, a one wciąż tak samo intensywnie rozbawią, zwrócą uwagę na problem, bez zbędnego analizowania. I tylko jedna rzecz mocno mnie uderzyła. Okładka. Jestem wzrokowcem, cenię sobie ładne wydania, a w przypadku liryki- w moim odczuciu, są one niezbędne do tego, by produkt- twór sprzedać na szerszą skalę. Kicz w ładnym wydaniu trafi niestety do większego grona odbiorców. Mnie szata graficzna fraszek zwyczajnie bolała podczas czytania. Musiałam ją przysłonić okładką, by móc oddać się przyjemności obcowania z inteligentnym człowiekiem, który może gdzieś tam, przy swoim biurku, pisze kolejne intrygujące twory- bo taką mam właśnie nadzieję.