Bnioff
-
W ostatnim filmie Wojtka Smarzowskiego „Kler” jest scena dziejąca się w gabinecie arcybiskupa granego przez Janusza Gajosa. „Szymon, a co ty wyprawiasz”, mówi arcybiskup, gdy widzi, że na jego fotelu, jakby napawając się wizją przyszłego dziedzictwa tego splendoru, siedzi jego sekretarz. Sekretarza, patykowatego okularnika gra debiutujący na dużym ekranie Marcin Rychcik, autor książki „Kręcone siekierą”, aktor związany przez lata z teatrem Rampa, gdzie wcielał się brawurowo w rolę Jima Morrisona.
Najnowsza praca (poprzednią poświęcił sylwetce genialnego aktora Romana Wilhelmiego) Marcina Rychcika to monumentalna monografia kina Wojtka Smarzowskiego, zawierająca wywiady z aktorami grającymi w jego filmach oraz najbliższymi współpracownikami, sam Smarzowski obecny jest poprzez fragmenty wypowiedzi, które Autor zebrał z wywiadów i spotkań z widzami. Kapitalny pomysł, by opowieść o fenomenie jakim jest „kino Smarzola” snuli bliscy współpracownicy reżysera sprawił, że otrzymujemy dzieło totalne, opowiadające ów fenomen z różnych perspektyw, składających się na w gruncie rzeczy podobną wrażliwość, bo trudno nie zauważyć, że otaczające się tymi samymi współpracownikami stworzył Smarzowski coś na kształt filmowej rodziny, nie na tyle jednak hermetycznej, by nie dopuszczać co jakiś czas do niej nowych członków.
Z wyjątkiem rozdziału poświęconego filmowi „Kler”, w którym dzieli się Rychcik swoimi doświadczeniami z planu i opowiada o tym, jak budował graną przez siebie postać, „Kręcone siekierą” to fantastyczny collage wypowiedzi aktorów i członków ekip filmowych, w większości tych samych osób. To barwne historie z planów, z życia, anegdoty, relacje z przypadkowych spotkań, które przerodziły się w wieloletnie przyjaźnie, uwagi, które zbliżają nas do świata reżysera i rozwikłania zagadki, kim jest Wojtek Smarzowski i dlaczego kreuje w swoich filmach tak odpychającą i przerażającą rzeczywistość, a bohaterów doprowadza do granic człowieczeństwa, jakby hołdował zasadzie, że „nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej”.
Dla tych, którzy znają filmy Smarzowskiego, praca Rychcika będzie fantastycznym uzupełnieniem wiedzy na temat tego niesamowitego uniwersum. W tym miejscy sam muszę przyznać, że choć każdy z tytułowych 9 seansów odbyłem wcześniej przynajmniej dwukrotnie, w trakcie lektury rozdział po rozdziale zafundowałem sobie retrospekcję, by, znając więcej szczegółów z pracy nad filmem, zatopić się raz jeszcze w tę gęstą od sensów i kontekstów materię i nie tylko ponownie przeżyć te historie, ale także odnaleźć w nich nowe wątki, a czasem nawet nowe rozwiązania fabularne, które wcześniej mogły umknąć. Historie opowiadane przez Smarzowskiego to nie beznamiętna realizacja papierowych scenariuszy tworzonych od linijki w zaciszach gabinetów specjalistów od show biznesu, ale pulsujące i bryzgające prawdziwą krwią żywe organizmy, prawdziwe opowieści wywiedzione z prawdziwych ludzkich dramatów.
Filmy Smarzowskiego właśnie przez ten swój bezkompromisowy autentyzm i brutalny czasem naturalizm, a nawet weryzm, dla wielu widzów są ciężko przyswajalne, znanych jest wiele przypadków opuszczania kin przez co bardziej wrażliwych widzów. Nawet oni jednak przyznają, że nie odrzucało ich epatowanie przemocą, bo rzecz jasna z żadnym bezmyślnym epatowanie nie mamy do czynienia, ale właśnie owa, podawana bez znieczulenia, prawda o mrocznej naturze człowieka. Książka Rychlika dla tych właśnie widzów, którzy z różnych względów mieli problem z odbiorem tych filmów, może być fantastycznym przewodnikiem. Pomoże zrozumieć intencje twórców, pomoże też docenić wkład całej ekipy w powstawanie tych wyjątkowych dzieł sztuki filmowej. Słuchając wypowiedzi aktorów, operatorów, oświetleniowców, scenografów, kostiumologów, twórców muzyki czy kierowników produkcji, którzy praktycznie są tymi samymi osobami od pierwszego do ostatniego filmu, uświadomimy sobie na czym polega wielkość reżysera Smarzowskiego.
Świetnie scharakteryzował go Edward Linde-Lubaszenko opowiadając o swojej roli pastora w „Róży”: „W swoich działaniach jest dyskretny, pozornie mało istotny. Tak mi zresztą opowiedział (Smarzowski) tę postać: to ktoś z umiarem, o ostrożnej mądrości i subtelnym sposobie bycia […] Przede mną nic nie grał, nie pokazywał, ale jakby samym sobą sugerował, jakiego bohatera oczekuje. Miałem tedy łatwo, bo właściwie miałem zagrać…Smarzowskiego.”