Michał Lipka
-
WOŁYŃ RAZ JESZCZE
Temat Wołynia to jedna z najpopularniejszych kwestii historycznych ostatnich lat. Nie do końca zgodzę się z twierdzeniem autora jakoby to film „Wołyń” Wojtka Smarzowskiego rozpoczął zainteresowanie tym tematem, bo jeszcze na długo przed premierą tego jakże przecenionego filmu, podejmowano ten temat na niespotykaną wcześniej skalę. Owszem, dzieło twórcy „Wesela”, „Domu złego” i „Róży” na pewno jeszcze bardziej rozbudziło ciekawość odbiorców, ale było bardziej kontynuacją obowiązującego trendu, niż jego genezą. To jednak taka uwaga na marginesie, a wracając do samej książki, dzieło Artura Marino trochę przypomina mi podręcznik do historii. Nierówne jeśli chodzi o poziom wykonania, niemniej ciekawe, jeśli lubicie tę tematykę.
Zbrodnia wołyńska. Mord na polskiej ludności. Bliscy zabijający bliskich. Sąsiedzi mordujący sąsiadów. Tak w skrócie przedstawia się to, co działo się na Wołyniu siedemdziesiąt pięć lat temu. Granice okrucieństwa zostały przekroczone, humanitaryzm i wszelkie zasady utonęły w krwi, a jedyne co się liczyło, to samonakręcająca się spirala nienawiści, nacjonalizmu i zwyczajnej głupiej, uległości presji większości. Wszystko to kosztowało życie szacunkowo życie straciło ok. 50 – 60 tys. Polaków i powstanie jednej z narodowych traum.
Podstawowe pytanie, jakie należy sobie postawić przy omawianiu podobnych pozycji, brzmi co mają właściwie do zaoferowania. A dokładniej co ta konkretna ma do zaoferowania innego, niż konkurencja. Bo w tym wypadku podobnych pozycji jest multum – książek, filmów, komiksów – a te chyba dostatecznie już omówiły cały temat od najróżniejszej strony i wiele więcej powiedzieć się nie da. W przypadku „Na Wołyniu skończył się świat”, wydawca podaje: „W ostatnich latach ukazało się sporo publikacji na temat Rzezi Wołyńskiej, ale książka Artura Marino jest na ich tle wyjątkowa. Autor opisuje tragiczne wydarzenia sprzed blisko osiemdziesięciu lat umieszczając je w szerokim kontekście polityczno-społecznym, historycznym oraz kulturowym, i próbuje zrozumieć, jak mogło dojść do tak strasznej zbrodni.”. Trudno jednak się z tymi słowami zgodzić, bo nie znalazłem tu czegoś ponad typową literaturę tego typu.
Jednakże jeśli nie czytaliście zbyt wielu książek o Wołyniu, a temat Was interesuje, znajdziecie tu coś dla siebie. Plusem tej pozycji jest fakt, że jest to lektura dość przystępna, a na pewno nie szczególnie gruba. Nie jest też zbyt wymagająco napisana, czasem odnosi się wrażenie, jakby czytało się podręcznik szkolny do historii, czasem bywa ciekawie. Autor, choć na ograniczonej przestrzeni, w dość kompleksowy sposób omawia dość rozległy przecież temat. I robi to w sposób wcale nie najgorzej, momentami potrafiąc przykuć uwagę czytelników na dłużej.
Jeśli chodzi o wydanie to obyło się bez fajerwerków. Nie znajdziecie tu zdjęć (co jest plusem dla co wrażliwszych na obrazu odbiorców, którzy nie chcieliby oglądać makabry) ani też jakichkolwiek grafik. A sam tomik? Jak to książka nie wypuszczona przez któreś z większych wydawnictw, sprawia wrażenie wydanej lokalnie rzeczy. Nie rozczarowuje, nie zachwyca, chyba nic więcej dodawać nie trzeba.
Skrótowo rzecz ujmując, „Na Wołyniu skończył się świat” to po prostu kolejna książka o rzezi wołyńskiej. Słabsza od przereklamowanego filmu Smarzowskiego (żeby nie było, Smarzowskiego uwielbiam i uważam za najlepszego obecnie twórcę polskich filmów – i jednego z najlepszych w dziejach – ale „Wołyń” i „Pod mocnym aniołem” to niestety nie za dobre dzieła), ale też i lepsza od niektórych patetycznych relacji. Jak już mówiłem, to tytuł dla miłośników tematu, tudzież – wypada to zaznaczyć – uczniów, który szukają dość zwięzłego opracowania.