Michał Lipka
-
SOPOT – MIASTO MŁODOŚCI
Już nie chłopcy, lecz mężczyźni,
Już kobiety - nie dziewczyny.
Młodość szybko się zabliźni,
Nie ma w tym niczyjej winy;
Wszyscy są odpowiedzialni,
Wszyscy mają w życiu cele,
Wszyscy w miarę są - normalni,
Ale przecież - to niewiele...
- Jacek KaczmarskiJestem człowiekiem sentymentalnym i po sentymentalne lektury sięgam z ochotą, nieważne czy się to powieści, filmy czy komiksy. Tym bardziej nie ma dla mnie znaczenia do jakiej grupy wiekowej dedykowane jest podobne dzieło – liczy się tylko to, by było dobre. A co z utworami osadzonymi w czasach, które dla mnie osobiście są przeszłością może nie abstrakcyjną, ale jednak zbyt odległą bym mógł mieć z nią jakikolwiek osobisty związek? To samo. Bo to zawsze dobra okazja do poszerzenia horyzontów. Poznania przeszłości, a dla mnie akurat przekonania się, jak wyglądał świat młodych lat moich rodziców i przy okazji rzeczywistość znaną mi dobrze z uwielbianych książek klasyków literatury młodzieżowej z okresu szczytowego PRL-u. Dlatego z ochotą sięgnąłem po „Kiedy byłem średnim chłopcem”. I chociaż żadne to wybitne dzieło, bawiłem się całkiem nieźle.
O czym konkretnie traktuje ta pozycja? To wspominkowa lektura zabierająca nas do okresu lat 60. XX wieku. Tu śledzimy młodość głównego bohatera, a zarazem autora całości, właściwie od podstawówki, do egzaminu maturalnego. Szkoła zwana „jedenastolatką” wita. I wita Was także Sopot tamtych lat. Gotowi na zapoznanie się z nimi?
Poprzednia część tej książki, autobiograficzny twór zatytułowany „Kiedy byłem małym chłopcem” (niestety nie czytałem jej, ale nie martwcie się, jeśli i Wy nie mieliście okazji jej poznać, „Kiedy byłem średnim chłopcem” nie wymaga znajomości poprzednika), okazała się niespodziewanym sukcesem. Gabriel P. Oleszek nie zamierzał więc próżnować i zaserwował czytelnikom planowany już wtedy ciąg dalszy. Jaka jest to jednak książka? Przy okazji pierwszego tomu autorowi zarzucano, że choć pisał o latach szczytowej komuny, pokazał szczęśliwe dzieciństwo, radość i kolory – a przecież o tym okresie powinno opowiadać się albo negatywnie, albo wcale i nie można było wtedy być zadowolonym. Oleszek na ten zarzut odpowiedział, że współczuje człowiekowi, iż jego młodość była taka właśnie, bo on szczenięce lata miał udane. I ta anegdotka doskonale oddaje charakter jego dzieła.
Oleszek polityką się brzydzi i chwała mu za to. O dzieciństwie pisze więc z sentymentem i ujmującą szczerością, wielka historia współczesna jest gdzieś tam, ale nie interesuje ona autora. Dla niego rzeczywistość była, jaka była, a będąc dzieckiem po prostu chciał się bawić. Przeżywał troski szkolnego życia, zmagał z problemami, ale jednak wiódł dobre życie. Jednocześnie spojrzenie autora na własną młodość jest odarte ze złudzeń i pełne uniwersalnych elementów. Zmieniły się czasy, jednak ludzie pozostali tacy sami.
Jak to wypada stylistycznie i edytorsko? Nieźle. Trudno to nazwać powieścią, bo Oleszek serwuje nam zarówno luźne wspominki, jak i bardziej literacko rozbudowane sceny. A wszystko to poprzeplatane czarnobiałymi zdjęciami. Ale ta forma pasuje do tej książki i jakoś mnie kupiła. Może nie jest to zbyt wprawna literatura, ale nieulegająca manieryzmowi czy politycznej poprawności. I naprawdę, ujmująco sympatyczna. Kto wychował się w tamtych czasach albo ma ochotę poznać owe czasy, nie zawiedzie się. Kolejna część, która – jak pisze sam autor – może kiedyś powstanie, warta będzie poznania.
Opis Wydawcy
-
To niesamowita, szczerze i z humorem napisana książka, cenna nie tylko dla przyjaciół autora z ławy szkolnej, ale warta sięgnięcia po nią przez wielu uczniów z drugiej połowy XX wieku.
Wspomnienia, wspomnienia... Tyle ich odświeżył autor, one z kolei wydobyły z zakamarków pamięci obrazy własnych przeżyć z tamtych lat "chmurnych i durnych", marzenia, wzloty i upadki, przyjaźnie i sympatie... Tacy byliśmy - pokolenie bez komputerów, komórek i internetu - gdy osobiste kontakty były najważniejsze.
Teresa Kreft