Don Centauro
-
Kiedy za pisanie powieści bierze się naukowiec, rezultaty mogą być róże. Nie każdy potrafi łączyć naukowe fakty ze zdolnością konstruowania fabuły czy naszkicowaniem wyrazistych bohaterów, a arcydzieła takie jak „Kontakt” Carla Sagana czy „Spotkanie z Ramą” Arthura C. Clarka to prawdziwa rzadkość. Bierze się to często z faktu, iż autorowi trudno jest nie podzielić się z czytelnikiem posiadaną fachową wiedzą, zapominając jednak o wyjaśnieniu wielu zagadnień. Na szczęście Andrzej Augustynek, autor książki „Poza granicami nieskończoności”, nie ma problemu z przedstawieniem koncepcji naukowych, dbając również o to, by te mniej znane czy mniej zrozumiałe znalazły wyjaśnienie w słowniczku na końcu tekstu.
Akcja powieści dzieje się dwutorowo – częściowo na pokładzie staku kosmicznego Explorer, gdzie pozostał żywy tylko jeden człowiek – jego dowódca (przez większość podróży przebywający w stanie anabiozy). Samotna podróż i rozmowy, toczone z EIS (Informatyczny System Explorera), będącą sztuczną inteligencją, pilotującą statek w momentach braku świadomości pilota. O ile siłą rzeczy mnóstwo w tej części rozważań filozoficznych, to druga składowa fabuły zawiera sporo akcji. To historia ataku na tajemniczy ośrodek, który powstał nie wiadomo w jakim celu i przez kogo został sfinansowany. Jednym z uczestników ataku jest Andreas Brown, i to on jest bohaterem drugiej części.
Mamy więc przeplatankę nauki, filozofii i akcji, czyli klasyczne hard s-f. Autor dba o to, by czytelnik się nie nudził, co i rusz dodając nowe, ciekawe elementy – jak choćby statek kosmiczny, dość jednoznacznie kojarzący się z wymienionym wcześniej Ramą, a jednocześnie zupełnie inny. Mamy również sterowanie podświadomością, tajemniczy monolit, wyraźnie nawiązujący do absolutnej klasyki kina fantastycznego i wiele innych niespodzianek. Można momentami odnieść wrażenie, że autor nawrzucał „trochę za dużo grzybów w barszcz”, ale anie przez moment nie czułem przesytu. Jakkolwiek czasami ogarniało mnie zdziwienie.
Bomba beczkowa do wysadzenia bramy? Niestety nonsens, biorąc pod uwagę jej skuteczność i możliwości. Aż się prosi tu o wykorzystanie choćby rakiet, nawet niekierowanych. Statek kosmiczny przelatujący przez Plejady? Ale nie ma we Wszechświecie czegoś takiego, jak konstelacja Plejad – to tylko ich projekcja na sferę niebieską powoduje, iż postrzegamy je jako bliską siebie grupę gwiazd. W trójwymiarowej przestrzeni nie tworzą one żadnego charakterystycznego zgromadzenia. A skoro o błędach mowa – również korekta się trochę nie popisała. Zapis cyfrowy liczebników, różnorakie zastosowanie skrótów tych samych słów (np. „25%”, po chwili „25 proc.” i dalej „25 procent”) sprawia wrażenie lekkiego chaosu.
Ale książki tej broni treść. Gdzieś w połowie można odnieść wrażenie, że akcja usypia, tempo spada. Błąd! To nie tempo siadło, to autor rzuca wyzwanie czytelnikowi, zapraszając go do podstępnej, psychologicznej zabawy – co jest prawdą, co kłamstwem. Ile tu snu, ile jawy, a może wszystko to jedna wielka fantasmagoria pozbawionego bodźców umysłu? Lubie takie zabawy autora z czytelnikiem, oczywiście umiejętnie poprowadzone, ale w przypadku książki „Poza granicami nieskończoności” nie ma się do czego przyczepić pod tym względem. I uważam, że właśnie końcowe fragmenty tej książki stanowią o jej sile.
Myślę, że każdy odnajdzie tu jakąś fajną ciekawostkę (sam kiedyś fascynowałem się jedną z miejskich legend, którą niespodziewanie tu znalazłem). Każdy też na swój sposób spróbuje zrozumieć i ocenić działanie EIS zarówno z naukowego, jak i moralnego punktu widzenia. Albo spróbować znaleźć rozwiązanie dylematu Andreasa Browna. Bo tak naprawdę jaką masz gwarancję, drogi czytelniku, że siedząc i czytając tę recenzję nie obudzisz się za chwilę w zupełnie innej sytuacji?