Gosia
-
Pierwsze, co mnie poraziło, kiedy wzięłam „Trzy sztuki w Antarktyce” do ręki, to ciężar książki. Jeżu kolczasty! – pomyślałam. Cóż takiego jest pomiędzy tymi okładkami! Okazało się, że cała książka wydrukowana jest na kredowym papierze. Dlaczego? O tym za chwilę.
„Trzy sztuki w Antarktyce” to fenomenalny opis wyprawy jachtem na koniec świata. Popłynęła spora ekipa, ale trzon ekipy stanowić miały trzy osoby – każda reprezentująca pewną dziedzinę sztuki. Inicjatorem podróży był fotograf Bartosz Stróżyński – finansista z wykształcenia, a fotograf z powołania. Do wyprawy zaprosił lidera zespołu „Raz Dwa Trzy” Adama Nowaka, oraz znanego i lubianego aktora i producenta filmowego – Olafa Lubaszenko. Na jachcie o dumnej nazwie Selma Expeditions zebrały się osoby wielkie duchem, o ogromnym potencjale. Niestety Olaf Lubaszenko w ostatniej chwili odwołał wyprawę. Na szczęście nie wpłynęło to na realizację celów wyprawy. A cel był wielki – artyści podróżnicy postanowili zorganizować na Antarktyce pierwszy w historii koncert polskiego artysty, który miał być transmitowany na antenie radiowej Trójki. Powstała też piękna wystawa złożona ze zdjęć relacjonujących przebieg wyprawy, powstał film dokumentalny i oczywiście powstała książka, którą miałam wielką przyjemność przeczytać.
Pierwsze wrażenie po otwarciu książki nie było najlepsze. Kredowy papier dość mocno odbija światło, a maleńka, nie do końca czarna czcionka potęguje wrażenie braku przejrzystości. Pomyślałam, że będę się męczyć przy czytaniu. Na szczęście myliłam się. Zdjęć w książce jest tak dużo i są tak przepiękne, że po stokroć wynagradzają te mankamenty. I tu wyjaśnia się zastosowanie kredowego papieru, który wspaniale uwydatnia piękno przyrodniczych zdjęć. Oczywiście lektura stron, na których nie ma zdjęć jest dość nużąca, jednak autor opowiada o przygotowaniach i podróży z takim zaangażowaniem, że to, co początkowo przeszkadzało, ulatuje w niepamięć.
Pierwsze sto stron, to opis przygotowań. Bartosz Stróżyński, choć nie jest zawodowym pisarzem, ma dość przyjemne w odbiorze pióro, więc książkę czyta się bardzo przyjemnie. Rozdział o poszukiwaniu łajby i życiu na jachcie bardzo mnie urzekł. Na połączeniu stron (środek książki) umieszczono okrągłe zdjęcia o tematyce morskiej. Taki „bulaj”. Tekst dookoła dotyczy morskich aspektów podróży. Autor opisuje np. maleńkie miejsca do spania, które trzeba było dzielić ze sprzętem i przypadkowymi przedmiotami, dokuczliwość choroby morskiej, czy też podział obowiązków, (kto nie gotuje ten czyści kibelki!). Czytałam z zainteresowaniem często śmiejąc się, z przytaczanych dykteryjek. Rewelacja.
Potem im dalej tym lepiej. Nie będę opisywała przebiegu podróży i finałowego koncertu, bo to możecie sami zobaczyć albo w książce, albo na stronie 3sztuki.pl. Warto jednak podkreślić, że Pan Bartosz stanął na wysokości zadania. Nie przynudzał, co podróżnikom w książkach niestety się zdarza. W tekście zamieścił bardzo wiele śmiesznych sytuacji, a wszystko to zostało okraszone pięknymi ilustracjami. Bardzo pomysłowe jest podzielenie zdjęć na przyrodnicze, które są bajecznie kolorowe, i czarnobiałe, które (w moim odczuciu) mają stanowić dopełnienie relacji z wyprawy. Te czarnobiałe fotki też są piękne, ale zupełnie inne w odbiorze. One nie pokazują piękna przyrody, ale życie podczas wyprawy. Np. czarny palec ze zdjęcia kojarzy się momentalnie z odmrożeniem, a tu okazuje się, że to efekt zetknięcia się palca z azotanem srebra. Bardzo podobał mi się również opis przygotowań do nagrania i samego koncertu Adama. Autor tak bezpośrednio i ładnie opisuje emocje, obawy i wrażenia uczestników, że czytając sama zagryzałam palce za powodzenie transmisji radiowej. Po dwudniowej sesji plenerowej i zrealizowaniu muzycznych celów odetchnęłam z ulgą.
Naprawdę warto sięgnąć po tę książkę. To wspaniała przygoda zarówno dla głowy, która czyta z pasją, jak i dla oczu, które zachwycają się pięknem przyrody. Polecam z całego serca.