Literanka
-
Przygotowując się do recenzji książki Mateusza Rychlickiego „100 sposobów, które zniechęcą do samobójstwa” przejrzałam statystyki dotyczące targnięcia się na swoje życie w Polsce. Trochę mnie zaskoczyła informacja, że w ten sposób umiera w Polsce więcej ludzi niż w wyniku wypadków drogowych. Jest w tym coś dramatycznego, że niektórzy nie są w stanie poradzić sobie z różnymi przeciwnościami losu do tego stopnia, że postanawiają zakończyć życie. Nigdy nie nawiedzały mnie takie myśli i brakuje mi wyobraźni, żeby wymyślić takie kłopoty, które skłoniłyby mnie do chyba trudnej decyzji, na pewno tragicznej. Nie jestem specjalistką od samobójstw, naprawdę.
Co innego autor, który ma za sobą trzy próby samobójcze oraz leczenie w szpitalu psychiatrycznym. Depresja to podstępna choroba. Znam jednego niedoszłego samobójcę, ale nie na tyle dobrze, by móc go zapytać o stan ducha, który doprowadził go do tak drastycznego kroku. Przypominam sobie również koleżankę z liceum, która, jako niespełna trzydziestolatka rzuciła się pod pociąg. Im dłużej o tym myślę, tym więcej takich przypadków z mojego dość bliskiego otoczenia sobie przypominam. Ze smutkiem myślę o tym, co musiały czuć te osoby, bo co prawda popadły w kłopoty, jednak nie takie, z jakich nie ma szans się wydostać. Sądzę, że samobójstwo wymaga odwagi, albo dochodzi do niego w wyniku jakiegoś rodzaju braku klarowności, przejrzystości myślenia.
Dosyć jednak rozważań o samobójstwie, bo chciałabym podzielić się swoimi wrażeniami o samej książce, która skonstruowana jest ze stu rozdziałów, w których autor przedstawia swoje przemyślenia i spostrzeżenia dotyczące śmierci, życia i samodzielnego udziału w jego zakończeniu. Każdy z tych rozdziałów ma od kilku stron do jednego zdania długości, każdy ma tytuł. Autor w groteskowy sposób przedstawia różne sposoby popełnienia samobójstwa: powieszenie, zażycie różnych substancji, zatrucie tlenkiem węgla, skok z wieżowca, rzucenie się pod pociąg, a także inne dziwne, makabryczne sposoby utraty życia, nie zawsze do końca zamierzone. Wskazuje też na przypadki nieskutecznych prób.
Sposób przedstawienia tematu przez autora doprowadził mnie do wniosku, że samobójstwo jest głupie i jakieś niesmaczne. Trochę egoistyczne, bo nie myśli się o ludziach, których się zostawia. Wielu ludzi podejmuje próby z tak trywialnych powodów, że aż trudno uwierzyć. Książkę Rychlickiego czyta się trochę jak uzasadnienia nagród Darwina, przyznawanych za wyjątkową głupotę, której wynikiem była śmierć kandydata. Trochę to straszne, a jednak śmieszne. Wielbiciele czarnego humoru z pewnością odnajdą tutaj doskonałą rozrywkę.
Nie rozumiem jednak zupełnie, w jaki sposób wszystko to, co przeczytałam, miałoby mnie zniechęcić do samobójstwa. Szczegółowość opisów umierania co najwyżej zobrzydził mi akt targnięcia się na życie, jednak żadnym zdaniem swojej książki autor nie pokazał, że życie jest piękne i jest wartością samą w sobie. Obietnica z zapowiedzi wydawnictwa więc nie została spełniona. Mimo tego przyjemnie czyta się sarkastyczne uwagi autora. Można zdobyć się na refleksję, że nasze życie, może niezbyt kolorowe, nie jest też takie beznadziejne. Zawód miłosny, trudności w związaniu końca z końcem, to może jeszcze nie do końca powody, dla których należałoby zdecydować się na kroki ostateczne, bo ostatecznie nie są to sytuacje bez wyjścia. Mimo kłopotów, mamy do dyspozycji świat, który jest piękny, słońce świeci, a szanse stoją tuż za rogiem.
Komentarze