Kozel
-
O książkach Przemka Corso słyszałam już wcześniej, śledząc hasła typu „Jeśli kochasz Pana Samochodzika i brakuje Ci klimatu tomów pisanych przez Nienackiego, to jest pozycja konieczna w Twojej biblioteczce”. Ponieważ spełniam oba opisane wymagania, wiedziałam, że prędzej czy później po Corso sięgnę. Ze względu na wrodzony prokrastynizm nie zdążyłam nadrobić jednak wcześniejszych tomów serii i „Miasto tajemnic” jest pierwszą powieścią, z którą mam styczność. Jak jest? Jest nieźle, chociaż do klimatu Nienackiego sporo autorowi brakuje. Nie sądzę, żeby wrażenie to było efektem płytkiego resentymentu.
Podobieństw do przygód pana Tomasza, muzealnika jeżdżącego najbrzydszym samochodem świata, jest wiele. Głównym bohaterem cyklu jest Robert Karcz - awanturnik, złodziej zabytków, o nieco - niestety - ujawnionej w czasie jednej z afer tożsamości. Trochę komplikuje mu to życie. Oprócz trudnego charakteru i skórzanej kurtki, znakiem rozpoznawczym Karcza jest również samochód, konkretnie ford mustang odziedziczony po ojcu, w dość dramatycznych okolicznościach. Brzmi znajomo? Prawdopodobnie ma brzmieć, gdyż Corso podrzuca czytelnikowi to skojarzenie wprost, nazywając - ustami jednej z postaci - swojego bohatera Panem Samochodzikiem. Istotnym podobieństwem jest również osadzenie akcji w swojskich, polskich klimatach, co bardzo popieram, postulując odkrywanie fantastycznych polskich regionów zamiast podróży w reklamowane zagraniczne miejsca.
W „Mieście tajemnic” Robert Karcz, oferując transport znajomej, trafia do Zagłębia. Niefortunnie okazuje się, że w Czeladzi - najstarszym mieście tego regionu - ktoś podpalił kościół. Kilka godzin później los ten podzielił zamek w Będzinie. Robert Karcz zaś został, jak określa to jeden z książkowych bohaterów, celebrytą z przypadku, balansując na granicy świadka, podejrzanego i detektywa. Postanawia rozwikłać zagadkę, docierając po nitce do kłębka.. Czyżby?
Właśnie. Z tą nitką i kłębkiem mam u Corso spory problem, bo jeśli porównać sposób rozwijania wydarzeń do pierwowzoru Nienackiego, to można odczuć rozczarowanie.
„Miasto tajemnic” jest czwartą częścią cyklu i czytelnik, który - tak jak ja - nie miał styczności z trzema pierwszymi mógłby odczuwać pewne zagubienie w świecie przedstawionym, niezrozumienie „kto jest kim” i co wydarzyło się do tej pory. Tak się jednak nie dzieje, ponieważ autor dosyć drobiazgowo opisuje nam zależności pomiędzy postaciami, sygnalizuje pewne wydarzenia z przeszłości i streszcza to, co istotne w historycznych poczynaniach bohaterów. Właściwie bardzo dobrze, że takie fragmenty się pojawiły, jednak moim sporym zastrzeżeniem jest ich objętość. Szybko licząc, można stwierdzić, że z właściwą akcją mamy do czynienia dopiero po niemal dwustu stronach (sama książka liczy ich niespełna czterysta). Mnie osobiście brakuje także wątków detektywistyczno-historycznych. Pan Tomasz stworzony przez Nienackiego był co prawda muzealnikiem, jego teoretyczne zorientowanie było więc jasną konsekwencją wykonywanej pracy, jednak i Karcz, złodziej zabytków, ma na koncie epizod nauczycielski. Trochę mi zatem zabrakło i tej przeszłości, i wciągających opowieści, które u Corso ograniczają się właściwie do sprawdzania danych historycznych w bibliotece publicznej. Procentowo w książce bardzo mało jest samego odkrywania zagadki, a więcej wątków awanturniczo-sensacyjnych.
U Przemka Corso inspirację Nienackim zatem widać, jednak sposób konstruowania akcji nie jest aż tak analogiczny, jak mogłyby na to wskazywać recenzje. Osobiście wolę Samochodzikowy pierwowzór, jednak „Miasto tajemnic” i tak zachęciło mnie do tego, by przynajmniej spróbować zapoznać się z wcześniejszymi częściami. Lekturę mogę zatem uznać za udaną.