Tomasz Niedziela
-
To kolejna książka, która nie zostawał wydana przez znane wydawnictwo i nie zaistniała w szerokim obiegu. A wydawałoby się, że podtytuł ("Opowiadania katyńskie") zachęci zarówno do wydania jak i do przeczytania książki. Chyba nic bardziej mylnego.
Niby odrębne opowiadania, ale większość z nich łączą a to bohaterowie, a to niedokończone gdzieś wątki. Tak chciałoby się powiedzieć, że przecież mogła z tego wyniknąć całkiem interesująca powieść, ale po chwili dochodzi się do wniosku, że nie, że właśnie taka forma jest znacznie lepsza, zdecydowanie bardziej adekwatna.
Mord w Katyniu. Kto obecnie o nim nie słyszał? Zupełnie inaczej patrzymy na to z perspektywy lat. Dla mnie czytanie książek mówiących o wielkich tragediach jest bardzo trudne. Znając historię, wiadomo, że żadnej nadziei mieć nie można, nikt nie ocaleje, wszystko wiemy. Kiedy czytam, chcę mieć odrobinę wiary, że przynajmniej jeden sprawiedliwy ocaleje. A tu nie ocalał nikt. Na szczęście nie jest to książka o samej tragedii, tylko o tym, jakie odcisnęła piętno na bliskich, czy na tych, którzy tę prawdę odkrywali, w różny zresztą sposób.
Jedno opowiadanie - „Ostatni pocisk” - wywarło na mnie szczególne wrażenie. Jak rozumiem to fabularna wariacja na temat, czy mogliśmy dowiedzieć się wcześniej... . Polskie podziemie miało wiele pięknych kart zapisanych podczas okupacji, szkoda, że ta nie zakończyła się sukcesem. Może nie każdy zwraca na to uwagę, ale przerażająca jest mentalność rosyjskiego chłopa, ale gdzieś w tle usprawiedliwia go nieprawdopodobny strach, w jakim żył. Tak trudno wyobrazić sobie takie czasy.
Inną ciekawą konstrukcją fabularną (?) jest zderzenie wnuka zabitego w Katyniu oficera z dołami śmierci w Srebrenicy w byłej Jugosławii. Można spojrzeć na to w ten sposób, że jeżeli raz już jakieś zło się pojawi, to pojawiać się będzie nadal, zawsze znajdzie jakiś naśladowców. Oprawcy uczą się jedni od drugich. Wszyscy liczą na bezkarność?
Ciekawe są obserwacje sojuszników, którym nie mogło się pomieścić w głowie, że można było mordować jeńców wojennych, w dodatku oficerów! Zresztą nikt nie chciał w to uwierzyć. A przecież nie nadawali się w żaden sposób do przerobienia na „ludzi radzieckich”, więc jaki z nich mógłby być pożytek? Skoro tak trudno „przerabiało się” zwykłych Polaków, to co dopiero mówić o oficerach! A Kaganowicz osobiście wpadł do NKWD-zistów, by zapewnić ich o nagrodach, za dobrze wykonaną robotę. Partia pamięta o swoich ludziach. Albo nagroda będzie, albo daleka Syberia, nikt nie zostanie odsunięty i zapomniany.
Przez to, że słyszymy, dowiadujemy się, o tej zbrodni z ust świadków, którzy widzieli tylko efekty działań NKWD, niby odziera zdarzenie z brutalności i dosadności, ale przez to chyba jeszcze bardziej podkreśliły rozmiar i bezduszność tej tragedii. Można powiedzieć, że „głos zabrały wszystkie strony” i wszystkie poza jedną (sprawców) nie chciały na początku uwierzyć w to, co się stało (obserwatorzy) bądź nie potrafiły uspokoić sumienia (miejscowi świadkowie naoczni).Uważam, że to bardzo cenne opowiadania, często mówią więcej niż najlepsze opracowania historyczne, przemawiają lepiej do wyobraźni niż suche (przerażające przecież) fakty. Nigdy dosyć przypominania o takich zbrodniach, bo inaczej ciągle będą się powtarzały. Nigdy dość ich napiętnowania.
Nie wiem do czego mógłbym się przyczepić, bo przecież nie może być tylko dobrze! Tym razem trochę nie kojarzę...