Pani M
-
„Dan jest uczniem college'u, przystojniakiem i uzdolnionym sportowcem, zdobywającym kolejne nagrody, jednak życie nie daje mu ani trwałego spokoju, ani satysfakcji. Pewnej nocy poznaje starszego mężczyznę, którego nazywa „Sokrates”. To przypadkowe spotkanie i wszystkie zdarzenia, które po nim nastąpiły, całkowicie odmieniły jego życie. Sokrates zostaje mentorem i duchowym przewodnikiem Dana na drodze miłującego pokój wojownika i uczy go jak prowadzić życie pełne radości i mądrości”.
Dobra, na początku przyznam się, że nigdy wcześniej nie słyszałam o Danie Millmanie, nigdy nie interesowałam się specjalnie gimnastyką i nie wiedziałam o jego istnieniu. Po tę książkę sięgnęłam z ciekawości. Żeby przekonać się, co autor ma mi do zaoferowania.
Nie spodziewałam się po tej książce właściwie niczego. Byłam po prostu ciekawa tego „Sokratesa”. Chciałam przekonać się, o co właściwie z nim chodzi. Nie spodziewałam się, że ta publikacja jakoś zmieni moje życie, bo właściwie jestem zadowolona z tego, jak wygląda. Wywalczyłam sobie pewną pozycję w świecie, mam dane priorytety. Może gdybym potrzebowała zmian, inaczej spojrzałabym na tę książkę.
Właściwie nie wiem, co mam o niej powiedzieć. Nie porwała mnie, a wręcz przeciwnie – zmuszałam się do lektury i za wszelką cenę starałam się czytać coś innego. Nie wiem, w jakich kategoriach mam oceniać tę książkę, bo do realizmu jej daleko, przynajmniej moim zdaniem. Podczas czytania miałam cały czas na twarzy wyraz powątpiewania. Nie kupowałam tej historii i kompletnie nie potrafiłam się w nią wkręcić.Gdybym miała użyć jedno słowo do jej opisania, to powiedziałabym, że jest specyficzna. Nie mam pojęcia, komu mogłabym ją polecić. Młodym sportowcom? Niekoniecznie. Sportu samego w sobie jakoś wiele tutaj nie było, to bardziej były filozoficzne wywody. Ja niestety się od tej książki odbiłam. I to z hukiem. Miałam ogromne problemy z dotarciem do końca i właściwie ją wymęczyłam. O przyjemności z czytania w moim przypadku raczej ciężko mówić. Sięgnęłam po tę książkę z ciekawości, nikt mnie do tego nie przymusił, ale wiem, że nic w niej dla mnie nie ma.
Jak już wspomniałam, nie wiem, kto mógłby być zainteresowany przeczytaniem tej książki. Mnie w pewnym momencie bardzo zaczęły denerwować wywody jej autora i budziły się we mnie demony. Miałam ochotę potargać publikację na kawałeczki i wyrzucić je przez okno. Albo rytualnie spalić. Jedno z dwóch. Kiedy dotarłam do fragmentu o małżeństwie autora, czara goryczy się we mnie przelała. Gdybym ja miała takiego męża, siedziałabym chyba za morderstwo z premedytacją. A jeśli nie ubiłabym takowego małżonka, to byłoby mi przykro czytać o tym, w jaki sposób mówi o związku ze mną.
Za jakiś czas zapomnę o tym, że przeczytałam tę książkę. Nie było w niej nic, co sprawiłoby, że strzelił we mnie piorun, ukazał mi się anioł, tudzież „Sokrates”, i powiedział mi, żebym zmieniła swoje życie, bo ścieżka, którą obrałam, jest niewłaściwa.
Nie mam pojęcia, co myśleć o tej książce. Ja na pewno nie jestem jej targetem. Zmęczyła mnie i wyciągnęła sporo sił życiowych. A powinna dać mi siłę spokoju i obudzić we mnie wojownika. Ten chyba dość mocno śpi albo zapił na jakiejś imprezie. W każdym razie, jeśli lubicie takie filozoficzne wywody, to może być książka idealna dla was.