Literanka
-
Przyznam, że z pewną nieufnością sięgałam po książkę „Trucizna” Eleanor Herman, bo uważałam, że nie będzie miała mi do zaoferowania nic, co mogłoby mnie zainteresować. Dałam się jednak namówić i nie żałuję, bo opracowanie okazało się fascynującą, trochę śmieszną, a trochę straszną lekturą dotyczącą tylko w niewielkim stopniu skrytobójstwa. W przeważającej mierze odnosi się do tego, w jaki sposób ludzie truli się nieświadomie, używając toksycznych kosmetyków, przedziwnych medykamentów i braku podstawowej higieny.
Władcy w czasach średniowiecza i renesansu obawiali się otrucia. Każdy posiłek i napój podawany znaczącej osobie był próbowany przez rzesze dworzan, co ostatecznie mogło przedstawiać widok dość komiczny. Wszystkim się wydawało, że trucizna działa natychmiast, powodując błyskawicznie bóle brzucha, nudności, a w konsekwencji śmierć. Ponadto wierzono, że istnieją uniwersalne odtrutki, takie jak róg jednorożca, za który płacono bajońskie sumy. W rzeczywistości były to kły narwali znajdowane na wodach północnych. Wierzono też w niezwykłe moce kamieni szlachetnych, głównie szmaragdów i diamentów, które miały zmieniać swój wygląd, gdy znalazły się w pobliżu zatrutego pożywienia. Dużą popularnością cieszyły się tez wszelkiego rodzaju kamienie i złogi znajdowane w organizmach zwierząt, uważane za skuteczne odtrutki, a w rzeczywistości były np. kamieniami żółciowymi.
Strach przed otruciem nie przeszkadzał jednak naszym przodkom stosować kosmetyków na bazie rtęci, arsenu, czy ołowiu, pić mikstur zawierających te składniki, czy nawet wdychać opary. Medycyna średniowieczna i renesansowa zachwalała rtęciowe lewatywy, eliksiry ze zwierzęcych odchodów, głaskanie ręką nieboszczyka, stosowanie ludzkiego tłuszczu na różne przypadłości, czy też używanie sproszkowanego ludzkiego serca. Wszelkie kanibalistyczne elementy pozyskiwano z ciał skazańców.
Dawni władcy i ich otoczenie nie dbali też o higienę. Ówczesne zamki i pałace śmierdziały ludzkimi odchodami, bo dworzanie nie krępowali się, aby się wypróżniać w miejscach publicznych, dostępnych dla wszystkich korytarzach, nie zawsze też dbano o to, aby opróżniać na bieżąco nocniki. Higiena osobista też kulała. Znany jest przypadek pani, która szczyciła się tym, że kąpała się dwa razy w życiu. Popularne peruki, noszone przez wszystkich, były siedliskiem pasożytów.
Mając to wszystko na uwadze, można bez żalu porzucić marzenia o tym, aby zostać księżniczką na zamku. Okazuje się, że to życie dalekie było od naszych wyobrażeń. Sporą część książki zajmują studia przypadków - historie śmierci konkretnych osób, w przypadku których podejrzewano otrucie i zrobiono sekcje zwłok i przedstawiono własne hipotezy. Każda z tych historii zakończona jest współczesną interpretacją możliwych czynników, które doprowadziły do końca życia te osoby.
Należy też pamiętać, że trucicielstwo współcześnie też ma się dobrze. Obecnie najwięcej prób, udanych lub nieudanych, pozbawienia kogoś życia za pomocą toksycznych substancji, ma miejsce w krajach byłego Związku Radzieckiego z Rosją na czele. Znamy przypadki Wiktora Juszczenki, Anny Politkowskiej, Aleksandra Litwinienki, czy najnowszy Siergieja Skripala. Również śmierć Jasira Arafata budzi pewne kontrowersje.
Książkę czyta się wspaniale, jest ciekawa, napisana z pasją i poczuciem groteski. Autorka przedstawiła efekty rzetelnej, wnikliwej pracy nad materiałami z przeszłości, zanalizowała dostępne źródła i przedstawiła mocny obraz ówczesnych ludzi. Ale bądźmy szczerzy, czy naprawdę współcześnie wiemy już wszystko o substancjach, które sobie aplikujemy, rzekomo pomagających w poważnych chorobach? A czy wcieranie w siebie chemikaliów o potwierdzonych działaniu drażniącym, takich jak SLS, spożywaniu wszystkich konserwantów nasi potomni nie uznają za obrzydliwe i graniczące z głupotą?