Airel
-
Może to moja wina. Nie zorientowałam się, że „Szara siostra” to drugi tom cyklu Marka Lawrence’a pod tytułem „Księga przodka”. A jednak. Pierwszy tom, „Czerwona siostra” został wydany rok wcześniej. Na premierę trzeciego wciąż czekamy (po angielsku został wydany w kwietniu 2019).
Na pomoc pospieszył mi wstęp napisany przez autora. Co prawda przeznaczony dla czytelników, którzy w trakcie oczekiwania na premierę drugiego tomu zdążyli zapomnieć, co właściwie działo się w pierwszym, i jak wygląda świat. W tym wypadku posłużył mi w zrozumieniu zarysów świata.
Ze wstępu najlepiej wspominam ten fragment, w którym autor uspokaja czytelników, którzy czytając właściwą powieść mogliby mieć wrażenie, że zapomnieli ważnego fragmentu. Autor uprzejmie tłumaczy, że jeśli nie kojarzą pojawiającego się niedługo imienia Keota, to nie powinni się tym przejmować – nie mają prawa go znać, a wszystko wyjaśni się w toku powieści. I owszem, to czysta prawda – ale jednak tłumaczenie we wstępie tej sytuacji wydawało mi się niszczeniem efektu, który autor tworzy w samej powieści, skłaniającego do zastanawiania kim jest Keot i skąd się w tej historii wziął.
Wracając do samej powieści. Jak już wspomniałam, może to moja wina, bo cyklu fantastycznego nie powinno się zaczynać od środka. Prawda jest jednak taka, że nic mi się w tej powieści nie podobało. Nic nie przykuło mojej uwagi, nie zainteresowało. Świat wydawał mi się przesadzony i nieciekawy, a do żadnej z postaci się nie przywiązałam. Właściwie chciałam skończyć tę powieść w miarę szybko – i tu muszę oddać autorowi (a także tłumaczowi), że przeczytałam ją błyskawicznie – gdy już w końcu usiadłam ją przeczytać.
Ledwo zamknęłam okładkę, praktycznie zapomniałam całą historię. Żeby móc cokolwiek o niej napisać, musiałam przeczytać, a przynajmniej przejrzeć tę książkę jeszcze raz.
Czy skłoni mnie do sięgnięcia po pierwszy tom? Mniej więcej już znam wydarzenia z niego, a przynajmniej te rzutujące na dalszą historię postaci. Czy chcę się dowiedzieć, co dalej przydarzyło się Nonie Grey, Zole i Arze? Nieszczególnie. Właściwie to wcale. Jest zbyt dużo ciekawych książek, żeby czytać dalszy ciąg tego cyklu tylko dlatego, że przypadkiem na niego trafiłam.
Czy myślę, że to zła książka? Nie. Z pewnością czytałam takie, które były gorzej napisane (co do tego nie mam żadnych wątpliwości i mogłam od razu podać kilka tytułów), oraz z mniej spójnym światem przedstawionym. Tutaj świat może mi się nie podoba (bo nie podoba), ale rozumiem, że taka była wizja autora i wydaje się ona konsekwentna, przynajmniej przez cały drugi tom, a spodziewam się, że również przez resztę tomów trylogii.
Zwrot „statkowe serce” nieodmiennie mnie śmieszy. Nie miałam w ręce angielskiej wersji „Szarej Siostry”, ale poszukałam na fandomowej wiki i według niej oryginalny zwrot to Shipheart. Oczywiście nie jestem tłumaczem i może nie było dobrego wyjścia z tej sytuacji, ale za każdym razem, gdy napotykałam zwrot „statkowe serce”, zupełnie wybijało mnie z rytmu czytania. Brzmi niewłaściwie, i zastanawiam się, na ile można było zmienić ten statek na okręt, żeby zachować przyjemność odczytywania tekstu. Według słownikowej definicji okręty to duże statki morskie lub statki należące do marynarki wojennej, więc może były (nieznane mi) przesłania do trzymania się terminologii „statków” zamiast „okrętów”, ale co poradzę, że efekt jest dla mnie niezmiennie komiczny.
Życzę miłego czytania wszystkim fanom Marka Lawrence, ale nie polecam nikomu, kto wcześniej nie zetknął się z jego powieściami. Zwłaszcza, że czytanie od drugiego tomu ewidentnie nie pomaga w zachwyceniu się jego dziełami.