Kto czytał moją recenzję „Chorągwi Michała Archanioła”, ten wie, że byłam mniej więcej tak zirytowana zmarnowanym potencjałem, jak fani Gry o Tron scenariuszem ósmego sezonu. Okazało się jednak, że... Przechrzta odrobił lekcje ze spójności fabularnej i tym razem cała ta podrasowana fantastyką jazda ze Specnazem ma szansę nie złapać kapcia po pierwszych 50 stronach. Jak to się stało zatem, że Korpacki po wszystkich aferach z narkotykami, mafią, alchemią i zjawiskami nadprzyrodzonymi nie zaszył się w domu z Małgorzatą, od niedawna jego żoną? Cóż... kontakty w rosyjskich siłach specjalnych nie popłacają. Kiedy razem z Dżumą, legendą Specnazu, zostaje zatrudniony przez jednego z najbardziej wpływowych rosyjskich oligarchów, do odnalezienia jego córki, Ludy Białowej, nie jest za bardzo w pozycji, w której może odmówić. Tak jak mówiłam, tym razem Przechrzta zrezygnował z rozmieniania się na drobne i zdecydował się na dominujący wątek, który rozmywa się i nudzi dopiero gdzieś w ¾ książki – co jest niesamowitą zaletą, którą tylko wzmacnia fakt, że kryminalna intryga jest istotnie kreowana w sposób pobudzający ciekawość. Opiera się co prawda na popularnym motywie „zbrodni doskonałej/niemożliwej”, ale łącząc go z kluczowym dla tej serii klimatem służb specjalnych i wlewając do niego odrobinę tajemniczych, alchemiczno-okultystycznych wątków jest w stanie wzbudzić autentyczne zainteresowanie tym, kto mógł być aż tak genialnym przestępcą. Niestety, owa ciekawość polega raczej na śledzeniu z zainteresowaniem kolejnych akcji ekipy - miejsca na klasyczny kryminał angażujący w szukanie sprawcy nie ma tu zupełnie. Zamiast tego mamy sensację, ale nietypową - można by się spodziewać, że akcja odrobinę przyspieszyła w stosunku do poprzedniej części, tymczasem jest wręcz odwrotnie. Wydarzenia nie pędzą na łeb, na szyję, ale dzięki temu polepsza się balans między „przegadanymi” scenami a strzelaninami – które tym razem nie zlewają się w jedną całość, co pozwala im wywrzeć wrażenie. Wciąż wydaje mi się, że książka Przechrzty by skorzystała na potraktowaniu jej skalpelem i powycinaniu niepotrzebnych scen, ale nie są one na tyle częste, by zaburzać ciąg akcji. A ta, chociaż wolniejsza, jest bardziej spójna i płynna – dzięki czemu i przyjemny, „czytadłowy” styl Przechrzty ma szansę się wybić zza masy denerwujących błędów. Co warte zauważenia, on nie tylko pisze nieźle, ale również z dbałością o poprawność merytoryczną – czego dowodem jest przyjemny dodatek, zawierający krótkie wyjaśnienia na temat chociażby ukazanych w książce sztuk walk. Nie da się jednak ukryć, że choć sceny sensacyjne wychodzą mu dobrze, tak te próbujące poruszyć emocjonalne struny świadczą o tym, że nie przyswoił sobie zasady „show, don't tell”. A mam wrażenie, że momentami próbował celować w poważniejszy nastrój, czemu prostacka bezpośredniość pierwszoosobowej narracji w jego wydaniu zdecydowanie nie sprzyja. To co się dzięki temu udało zrobić, to zmniejszyć potencjał humorystyczny – bo chociaż „Białe noce” to też lekkie czytadło, ciężko tu doszukać się „lotnych” żartów. Czego jeszcze trudno się doszukać? Dobrze skonstruowanych postaci, ale to już najzwyklejsza powtórka z pierwszej części (pod względem jakości – liczba bohaterek, bo to ich głównie dotyczy ten feler, trochę zdążyła wzrosnąć). Za to seria powoli znajduje własną tożsamość, a te specnazowskie klimaty w niezbyt poważnej konwencji z domieszką azjatyckich sztuk walki oraz minimalnym wątkiem nadprzyrodzonym nareszcie zaczynają być przekonywujące. To nadal jedynie przyjemne czytadło, które w żaden sposób nie ubogaci odbiorcy, ale kto wie, może następna część będzie już przełomem. Często bywa tak, że sięgamy po daną książkę i kompletnie się w niej zatracamy. Możemy czytać ją dzień i noc, a w naszej głowie toczy się obraz niesamowitego filmu. Przeskakujemy z kartki na kartki, czerpiemy radość z każdej litery, aż tu nadchodzi koniec. Taki dar mają tylko nieliczni pisarze, bo stworzyć schemat opowieści - potrafi każdy, ale napisać dobrą historię - potrafią nieliczni. Zwasze gdy sięgam po książki Pana Adama Przechrzty wiem tylko jedno - to będzie dobre. Jednak czy ,, Białe noce" są dobrą książką i utrzymują klimat z poprzedniej powieści ? Zapraszam do przeczytania recenzji. Zawsze jest tak, że gdy próbujesz sobie ułożyć życie. Zapomnieć o wszystkim co cię otaczało; siły specjalne, tajne akcje, relikwie i inne problemy. Już nawet zaczynasz planować, to przychodzi Pan pisarz i wywraca życie do góry nogami tobie i próbuje wciągnąć w to czytelnika. Gdy zaginie córka człowieka tak potężnego, że z jego zdaniem musi liczyć się sam Putin. A ktoś wchodzi do jego posiadłości, dezaktywuje alarm i sprawnie likwiduje najlepszych ludzi z ochrony. A sam Biełow znajduje się w potrzebie, to służby zroią wszystko co w ich mocy, by rozwiązać jego potrzeby. W ten sposób życie naszego bohatera zostaje zakłócone. Dostaje propozycję ,,nie do odrzucenia". Mógłbym tę książkę opisać w telegraficznym skrócie: dużo się dzieje i i każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Tak właśnie jest - zresztą Pan Przechrzta zdążył już nas do tego przyzwyczaić. W powieści nie ma miejsca na nudę. Pierwszhy kontakt z głównym bohaterem - akcja, następniej jest już tylko lepiej. Tutaj nie mamy doczynienia z powoli rozpędzającym się pociągiem. W tej powieści wskakujemy do rozpędzonej lokomotywy, która tylko momentami zwalnia na zakrętach - lub by uzupełnić luki fabularne. Pisarz ma niezwykły dar do opisywania scenerii. Wszystkie wydarzenia widzimy oczami głównego bohatera co dodaje jej autetyczności, możemy poczuć się jak on, wejść w jego skórę i przeżyć historię polskiego Jamesa bonda w samym centrum akcji. Plus uwaga mały spoiler. W opowieści pojawi się dobrze nam znany Pan Rozumowski, ale nic więcej nie ujawnię. O tym musicie przeczytać sami. Autor puszcza oczko do fanów jego powieści, którzy na pewno w tym fragmencie się uśmiechną. Są książki, które czytamy tylko dla przyjemności. Teraz proszę mnie źle nie zrozumieć. ,,Białe Noce" - to powieść idealna, by usiąść po ciężkim dniu pracy z kubkiem herbaty i oddać się lekturze, bez rozmyślań czy filozofii. Szybko się czyta, dobrze się przy tym bawi o to w tego typu książkach chodzi. Na dodatkowy plus i pochwałę zasłuhują ilustracje dodane w książce. Niby nic wielkiego, a jednak poteafią dodać uroku książce, dzięki czemu czyta się ją jeszcze lepiej, a nasze wyobrażenie styka się z wizją autora. Wspominałem o tym często, wspomnę po raz kolejny. Netflixie, Hbo - zekranizujcie powieści Pana Adama Przechrzty, potencjał się ogrmny. Powieść czytało mi się niezwykle dobrze. Niczym spotkanie z dobrym przyjacielem, który przy dobrej kawie opowiada co przydarzyło mu się w zeszły weekendLukardis
Drumslove