Michał Lipka
-
TYTAN(IC)
Mistrzowie science fiction od zawsze cechowali się iście profetycznymi zdolnościami. Weźmy Wellsa, który przewidział takie rzeczy, jak toczenie wojny za pomocą samolotów czy eksperymenty genetyczne, Verne’a z jego przewidywaniami łodzi podwodnych i helikopterów czy naszego jakże zasłużonego rodaka, Lema, którego wyobraźnia zrodziła e-booki i smartfony. Żaden z nich jednak nie przewidział konkretnego wydarzenia tak, jak zrobił to Morgan Robertson w swoim „Upadku Tytana”. Udało mu się bowiem w takich szczegółach przedstawić katastrofę Titanica, która w jego czasach była pieśnią dość odległej przyszłości, że nawet Nostradamus z tymi swoimi przepowiedniami nadającymi się do zinterpretowania ich w zależności od potrzeby, zrobiłby się czerwony ze wstydu i z zazdrości. A teraz polscy czytelnicy mogą przekonać się o tym wszystkim, bo nowela ta (wraz z dwoma opowiadaniami) pojawiła się na naszym rynku.
Niniejsza historia opowiada losy pewnego tragicznego rejsu. Statek o nazwie „Tytan”, największe pływające dokonanie ludzkości, miał być niezatapialny. Miał być największym cudem techniki. Niestety spotkanie z górą lodową skończyło się dla niego tragicznie…
Zacząłem od profetycznych zdolności autora i na razie pozostanę przy tym temacie, bo chciałbym pokazać, jak Robertson bliski był w swojej wizji. „Upadek Tytana” napisany został w roku 1898, czyli na czternaście lat przed zatonięciem „Titanica”. Już sama zbieżność nazw jest uderzająca, ale oba statki opisywane były na dodatek jako największe na świecie i niezatapialne. „Tytan” mierzył 800 stóp („Titanic” 882), ważył 45 000 ton („Titanic” 46 000), na obu było za mało szalup ratunkowych, „Tytan” w górę lodową uderzył z prędkością 25 węzłów („Titanic” zrobił to mają 22.5 węzła na liczniku), a sama katastrofa w obu przypadkach miała miejsce w kwietniu dokładnie 400 mil morskich od Nowej Fundlandii. Fakty te, w późniejszych wersjach opowieści, wydawanych już po katastrofie „Titanica”, jeszcze bardziej dopracowane (mowa oczywiście głównie o gabarytach samego statku) robiły takie wrażenie, że autora posądzono o przewidywanie przyszłości. On sam zaprzeczał. Doskonale znał branżę stoczniową i marynistyczną i stąd wzięła się trafność jego tekstu. Oczywiście to nie jedyny taki przykład, bo wymyślił też peryskop (nie udało mu się go jednak opatentować), a w zawartym w tym zbiorze opowiadaniu „Poza spectrum” przewidział konflikt między USA i Japonią.
Ale przejdźmy do konkretów. Jakie są teksty tu zaprezentowane? Jak wypadają jako opowieści oderwane od legendy, którą obrosły? I jak prezentują się pod względem stylistycznym? Powiem tak: jak każda klasyka. Czyli znakomicie. Morgan Robertson pisze w sposób nieskomplikowany, ale literacko przyjemny i satysfakcjonujący. Jego teksty czyta się szybko i z napięciem, a ich klimat jest udany. Trochę żal, że zamiast powieści z prawdziwego zdarzenia, która w pełni rozwinęłaby potencjał tematu, dostajemy tu bardziej opowiadanie, ale i tak jest znakomicie. Całości przydałoby się jedna trochę bardziej reprezentacyjne wydanie, marzyłby mi się bowiem tom w twardej oprawie, jak na klasykę literatury przystało, ale to tylko notatka na marginesie.
Tak czy inaczej całość wypada bardzo dobrze i warta jest polecenia każdemu. Fascynaci tematu katastrofy „Titanica” będą zachwyceni. Podobnie jak ci, którzy lubią po prostu dobrą, klasyczną literaturę.