Sylfana
-
Biorąc do rąk Dobrego gliniarza, czytając opis tej książki, znajdujący się na tyle okładki, byłam przekonana, że mam do czynienia z autobiograficzną sensacją, powieścią bazującą na chęci ukazania skandalów, afer, tajników pracy nowojorskiej policji i problemów, który wyjaskrawiały się wewnątrz tej organizacji – mowa tu przede wszystkim o korupcji, kradzieżach, handlu narkotykami przez funkcjonariuszy, którzy swój mundur traktowali jak bilet wstępu do przestępczego świata. Ten krótki opis był także mylący pod względem wykreowania wizerunku samego bohatera i twórcy tej powieści – mowa tu o realnie żyjącym, pracującym przez większość swojego życia Charlesie Campisi, emerytowanym już szefie biura spraw wewnętrznych policji w Nowym Jorku. Odnosi się wrażenie, że twórca tej historii sam siebie postawił w świetle mocno żarzących się reflektorów, że zrobił z siebie krystalicznego i wspaniałego bohatera, właściwie super – bohatera, który uratował wspomniane miasto przed kryminalistami, przestępcami i złodziejami. To wszystko to kłamstwo, albo przynajmniej połowiczna prawda, bo Campisi rzeczywiście jest bohaterem, a książka, która napisał traktuje o wewnętrznych problemach policji, ale on sam mówi o sobie i o tym wszystkim nie po to, żeby wzbudzić sensację i skandal, ale po to, żeby opowiedzieć historię swojego życia oraz ludzi, których poznał, a których już nie ma. Mówi on dosyć często o aferach, ale jedynie po to, żeby znaleźć sens dziejących się rzeczy, spróbować zrozumieć otaczający go świat.
Campisi jest bohaterem, ale nie dlatego, że sam o tym mówi, tylko dlatego, że świadczy o tym jego życie i postępowanie. Nie odnosi się wrażenia, że jest to człowiek dumny, mający ogromne „ego”, myślący o sobie w samych superlatywach. Jest to raczej człowiek niezwykle skromny, dobry, opanowany, ważący słowa – jego inteligencja emocjonalna wyraża się poprzez każde zapisaną kwestię. Czytając odnosi się wrażenie, że twórca tej powieści chciał przede wszystkim wyrazić siebie, swoje emocje, niezgodę na świat pogardy, występku i zła. To nie jest pusta sensacja o niczym – tu krew nie leje się strumieniami, tu nie chodzi o oczernianie byłych kolegów po fachu i wzbudzenie taniego zainteresowania.
Czy przy czytaniu „zwykłej” powieści sensacyjnej o zacięciu autobiograficznym czytelnik mógłby mieć łzy w oczach? Czy potrafiłby rozważyć kwestię ludzkiego postępowania, czy zastanawiałby się nad istotą człowieczeństwa jako takiego? Nie wydaje mi się. Ta książka wzbudza ogromne emocje, targa człowiekiem wewnętrznie na wszystkie strony, wywołuje uśmiech i łzy, definiuje w jakiś sposób zastaną rzeczywistość. I oczywiście, mamy gdzieś w tle tę korupcję, skandale, nadużywanie władzy, ale te historie mają drugie dno, są opatrzone osobistą refleksją autora, pokazują jego stosunek do różnych spraw.
Jestem pełna podziwu również dla prowadzonej narracji, która mknie dosyć szybko, jednak cały czas utrzymuje równy poziom. Język autora, może nie jest „czysto pisarski”, ale bez wątpienia można w nim ujrzeć namiastkę talentu – bo trzeba mieć talent, żeby w formie języka pisanego umieć przekazać emocje i głębokie uczucia.Jedyne co mi nie przypadło do gustu, to wspomniany opis znajdujący się na tylnej okładce oraz sama szata graficzna, nadająca powieści na wskroś „sensacyjny charakter”. Odnoszę wrażenie, że projektant okładki i twórca tegoż opisu nie przeczytał książki, albo umyślnie tak sformułował tę krótką notkę, żeby czytelnik miał wrażenie, że będzie czytał coś w rodzaju powieści – wywiadów o tematyce kryminalistycznej. Uważam, że tymi zabiegami wyrządzono tej powieści dużo krzywdy, gdyż zdecydowanie nie jest ona „tanią sensacją”, a konkretną, dobrą literaturą autobiograficzną. Jeśli jeszcze wspomnimy o tle fabularnym, zasadzającym się na Nowym Jorku lat 60, 70 i 80, to czy trzeba czegoś więcej do czytelniczego szczęścia?
Majstersztyk, pozycja obowiązkowa!