TomG
-
Przeróżnych trylogii w fantastyce naukowej nie brakuje, prawda? Autorzy lubią rozwijać opowiadane w pierwszym tomie historie, licząc na to, że skoro sprzedaż pierwszej części książki była niezła, kolejne tomy powtórzą jej sukces. Taka logika ma całkiem sporo sensu, oczywiście, choć z punktu widzenia czytelnika wiemy, że nie każdemu autorowi udaje się utrzymać poziom pierwszej książki z trylogii czy też cyklu.
Ale dlaczego o tym piszę? Z tego powodu mianowicie, że Noc bez gwiazd, kontynuacja dobrze przyjętej Otchłani bez snów, jest co prawda częścią drugą serii Kroniki Upadłych, ale… jednocześnie zamyka ją, a początkowo Kronika Upadłych miała być trylogią właśnie. Wydawcy jednak podjęli najwyraźniej decyzję o wydaniu finałowej drugiej części zawierającej większą ilość stron, bo w efekcie w ręce czytelnika trafiła istna, obejmująca prawie dziewięć setek stron cegła.
Noc bez gwiazd kontynuuje wątki fabularne opisane w Otchłani bez snów, rozwija je i daje czytelnikowi całkiem sporą dawkę rozrywki. Każdy, kto przeczytał już Otchłań bez snów, pewnie czekał na jej kolejną część i w tym miejscu mogę stwierdzić, że warto było poczekać i przeczytać drugi i ostatni tom Kroniki Upadłych. Znowu zagłębiamy się w świat Wspólnoty, tym razem śledząc losy planety więzionej wiekami w Pustce, Bienvenido, kiedy zostaje wyrzucona w normalną przestrzeń kosmiczną. Na jej powierzchni przebywają ocaleli ludzie i Upadli, jednakże Wspólnota nawet nie zdaje sobie sprawy z ich istnienia, znajdując się miliony lat świetlnych dalej. Obie rasy po czasie zaczynają walkę, której stawką jest władza na planecie, i w tym śmiertelnym boju los ludzkości wydaje się być z góry przesądzony. Jednakże – jak to zwykle bywa w powieściach – gdy wydaje się, że koniec jest bliski, dzieje się coś, co może diametralnie odmienić postać rzeczy. Podczas lotu kosmicznego major Ry Evine nieświadomie uwalnia przetrzymywany przez Upadłych statek, który awaryjnie ląduje na Bienvenido, tym samym sprawiając, że dla ludzkości nie wszystko jeszcze jest stracone. Tą ostateczną nadzieją okazuje się być niezwykłe dziecko, które nie dość, że dorasta w błyskawicznym tempie, to jeszcze posiada umiejętności i wiedzę znacznie przekraczające te, jakimi dysponują ludzie zamieszkujący Bienvenido. Dziecko jest tropione nie tylko przez Upadłych, ale i ludzi, gdyż jest ogniwem łączącym przeszłość i nadciągającą szybko, śmiertelnie niebezpieczną przyszłość.
Noc bez gwiazd to rozbudowana, pełna różnych wątków powieść. Te prawie dziewięćset stron, o których wspomniałem już na początku, nie przynoszą nudy, a wręcz przeciwnie; choć książka owszem, jest miejscami nieco zbyt przegadana, a opisy nieco przewlekłe od czasu do czasu, to jednak trzeba przyznać, że autor wplótł w całość nie tylko ciekawą fabułę, ale również dynamikę. Istotną i ciekawą postacią jest oczywiście niezwykłe dziecko, ale reszta z występujących w książce bohaterów także jedna sobie mniej lub bardziej sympatię czytelnika. Jak więc łatwo z powyższego wywnioskować, Noc bez gwiazd jest powieścią wartą przeczytania, w sposób intrygujący i zadowalający kończącą serię Kroniki Upadłych. Co prawda będzie to lektura bardziej rozrywkowa, gdyż ciężar gatunkowy nie odgrywa w tym przypadku właściwie żadnej istotnej roli, jednak dla zwolenników fantastyki naukowej i space opery ta powieść powinna okazać się całkiem przyjemna w odbiorze. W moje gusta również trafiła, nawet jeśli nie do końca, to jednak nie zawiodła i te niemal tysiąc stron dało się czytać w sumie bezboleśnie, a nawet z dużą dozą rozrywki i zaintrygowania. Sięgnijcie więc po Noc bez gwiazd, zwłaszcza, jeśli czytaliście Otchłań bez snu. Nie powinniście poczuć się zawiedzeni.