Dominek
-
Jacek Komuda to jeden z bardziej znanych pisarzy krajowej fantastyki, łączący pewnego rodzaju niedosłowną słowiańskość z rozmachem godnym Martina. Nie oznacza to, że jest pisarzem idealnym, ale zazwyczaj przygody wykreowane w jego wyobraźni miło się czyta. Czy tak jest też tym razem, w pierwszym tomie cyklu Jaksa o podtytule „Bies idzie za mną”?
Królestwo Lendii przygotowuje się do ostatecznej bitwy z hordami nikczemnych Hungurów. Jeden z ważniejszych wojowników pierwszej z frakcji przed bitwą zaczyna zachowywać się bardzo dziwnie, by potem nakazać młodemu krewniakowi o imieniu Czambor zajęcie się jego małym synkiem. Krewki wojownik nie ma na to początkowo ochoty, ale wydarzenia potoczą się tak, że będzie musiał…
Jedna rzecz bardzo rzuca się w oczy właściwie od początku: strony konfliktu są, niestety, właściwie całkowicie czarno-białe. Chociaż na kartach powieści obserwujemy głównie Czambora, to pierwsze rozdziały, w których występuje dużo więcej lendyjskich wojowników, ukazują ich jako prawych, honorowych i w ogóle… Oprócz może przesadnej pewności siebie – zero jakichkolwiek wad. Hungurzy to z kolei okrutne potwory w ludzkich skórach czczące bliżej nieokreślone mroczne bóstwa. Szczególnie płytkość czarnych charakterów doskwierała mi podczas lektury zważywszy na to, iż założenia ich rasy zostały wymyślone obiecująco – także i dlatego, iż w przeciwieństwie do wojowników Lendii, posiadają tajemnicze moce i magię. Miło byłoby poznać szczegóły pochodzenia tejże potęgi. Rozumiem metaforę (choć bardzo mi się nie podoba) że mieszkańcy Ledii to Słowianie a ich przeciwnicy – siły, nazwijmy to, pogańskie, ale i tak uważam, że postaci powinny mieć głębsze osobowości.
Ale ta płytkość postaci, choć istotna, nie przekreśla całej książki, są też i zalety. Znakomitym pomysłem było rozbicie fabuły na trzy wątki: Czambora, chłopca, którego ma odnaleźć i uratować, oraz czarnych charakterów. Muszę przyznać, że każdy z nich jest równie wciągający – chociaż z powodów, które wymieniałem już powyżej spodziewałem się, że najbardziej będę czekał na wątek hungurskiego wojownika, który musi dopaść małego mieszkańca wrogiej krainy, okazało się, iż przygody pozostałej dwójki głównych bohaterów wcale nie są gorsze. Podoba mi się, jak pomysłowi są, nawet mały chłopiec. To właśnie obserwacja, jak tym razem wyjdą z tarapatów, lub w przypadku czarnego charaktera, czego się, za przeproszeniem, czepi, żeby przeżyć, trzymała mnie przy książce.
Jeszcze słówko na temat zwrotów akcji. Nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wszystkie mają sto procent sensu i logiki, aczkolwiek autor w dużej części z nich postawił przede wszystkim na efektowność, przykładem początkowy plan ojca Jaksy. No cóż, dla mnie to nie wada, pisarz jest swiadomy, co pisze: lekką acz brutalną fantasy, nie mniej i nie więcej.
Język. O, język, bardzo ciekawa sprawa. Autor zdecydował się w „Jaksie...” „podarować” postaciom narzecza, które odrobinę różnią się od siebie. Mieszkańcy różnych krain królestwa, w którym dzieje się akcja dzięki temu wyróżniają się sposobem mowy na tyle umiarkowanie, że nie musiał nad tym główkować nie wiadomo, ile, a jednocześnie zauważalnie. Chociaż to „umiarkowanie” nie tyczy się wodza Hungurów, ten to umie się wyróżniać, nazwijmy to, dowcipnie, językiem… Miły akcent ze strony autora.
I to jest „Jaksa, tom pierwszy: Bies idzie za mną”. Może nic specjalnego, szczególnie, jeśli chodzi o postaci, ale nie można powiedzieć, że nie wciąga. Po prostu taka przyjemna, za przeproszeniem, siekanina, w ładnie stylizowanym świecie.