Kozel
-
„Święta Trójca” Przemysława Sendziuka to debiut literacki i, niestety, bardzo mocno to widać na przestrzeni całej lektury. Autentycznie męczyłam się, czytając, a im dalej w las, tym wcale lepiej nie było. Szkoda, bo pomysł jest bardzo dobry. Wykonanie - nieco gorsze.
Akcja kryminału przenosi nas do niewielkiej miejscowości Geesthacht w północnej części Niemiec. Kobieta zgłasza zaginięcie syna - Timo Waldorfa, a sprawę prowadzić będzie najlepszy z możliwych - komisarz Henry Pallas. Czytelnik od samego początku nie ma dobrych przeczuć, powieść otwiera bowiem dość obrazowa i brutalna scena, pozwalająca wysnuć pierwsze domysły. Szkoda tylko, że właśnie na tym etapie ujawniają się pierwsze braki warsztatowe. Utrzymują się one przez całą powieść.
Bardzo dużym mankamentem „Świętej Trójcy” są partie opisowe. Owszem, autorowi nie można odmówić wyobraźni i plastyczności w obrazowaniu, jednak cała praca wykonana w warstwie kreacyjnej zrujnowana jest stylistycznie. Częste powtórzenia i składniowe potknięcia niewątpliwie wpływają na niekorzystny odbiór autorskiej wizji. Szkoda, wyobraźnia Sendziuka bowiem dobrze wpasowuje się w klimat tajemnicy małego miasteczka. Sekrety, niedomówienia, zmowa milczenia - to wszystko wpisane jest w świat przedstawiony. Duży plus za prawdziwość w dialogach: to, co przeszkadzało mi w wypowiedziach narratora, staje się atutem mocno potocznych i dosadnych rozmów. Autor zadbał także o realia samej zbrodni: jej brutalność i krwiste szczegóły. Niewątpliwie te fragmenty nie są adresowane do czytelników o słabszych nerwach.
Miejscem akcji są Niemcy, ów klimat jednak nie jest wyczuwalny w silnym stopniu. Prawdopodobnie historia mogłaby wydarzyć się w dowolnych realiach. Ciekawie poprowadzona jest sama opowieść: jest dynamicznie, a poszczególne wydarzenia w logiczny sposób z siebie wynikają. Dla mnie momentami działo się jednak zbyt dużo i wielość poruszanych wątków wprowadzała galimatias. Efekt prawdopodobnie spotęgowany został faktem, iż kolejność scen pozwala od samego początku wiedzieć czytelnikowi więcej niż wie policja.
Bardzo ważną zasadą konstrukcyjną, na której - jak mniemam - zgodnie z intencją autora miała być osadzona akcja powieści, jest dobrze znany z literatury konflikt doświadczonego policjanta i żółtodzioba. W przypadku „Świętej Trójcy” napięcie to dodatkowo zostało wzmocnione płcią. Zabieg nie do końca się powiódł. Owszem, poznajemy wspomnianego już wcześniej Henry’ego Pallasa - doświadczonego śledczego, który kipi ze złości, gdy dowiaduje się, że przydzielona zostaje mu partnerka. Monika Steinhoff jest natomiast świeżo upieczoną absolwentką szkoły policyjnej, pełną ideałów, lecz kompletnie pozbawioną doświadczenia. Już od pierwszego spotkania bohaterów narrator sugeruje nam, że będzie iskrzyć. Niestety, jeżeli w ogóle można mówić o jakimkolwiek konflikcie, to zostaje on przez Sendziuka rozwiązany, zanim dotrze do punktu kulminacyjnego.
Sam główny bohater nie przekonuje mnie zresztą kompletnie. Słowami wszechwiedzącego narratora zbudowany jest wizerunek osoby gburowatej, niesympatycznej i konfliktowej (istny Brudny Harry), w trakcie śledztwa natomiast okazuje się, że mieszkańcy miasteczka uważają, że to dusza człowiek i ich największe szczęście. Być może to wynik autorskiej niekonsekwencji, być może celowy zabieg - do mnie nie przemówił jednak w ogóle. Nieco bardziej udana jest postać Moniki Steinhoff - bystrej, ambitnej i upartej. Wyróżnia się spośród innych także pomysł na zakończenie całej opowieści.
Podsumowując: nie porwało. Od pierwszych stron można zauważyć, że „Święta Trójca” jest dziełem debiutanta. Obiecującego, ale popełniającego poważne, zaburzające przyjemność lektury błędy.