Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Grzechy Imperium

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 4 votes
Postacie: 100% - 3 votes
Styl: 100% - 3 votes
Klimat: 100% - 1 votes
Okładka: 100% - 4 votes
Polecam: 100% - 3 votes

Polecam:


Podziel się!

Grzechy Imperium | Autor: Brian McClellan

Wybierz opinię:

Sylfana

Żeby sięgnąć po kolejną książkę Briana McClellana nie potrzebowałam jakiś specjalnych argumentów, wystarczyła mi lektura jego poprzednich książek. Z góry wiedziałam, że czeka mnie fantastyczna przygoda, pełna barwnych postaci, wykreowanego od początku do końca świata otwartego, niebanalnej fabuły i naprawdę dobrze poprowadzonego pióra. Książki tego autora czyta się tak, jakby oglądało się film – szybko i bezboleśnie, prosto, aczkolwiek finezyjnie i z garścią emocji, i radości. Cieszę się, że twórca Trylogii Magów Prochowych pokusił się o pozostanie w tym świecie i rozpoczęcie nowej fabuły na twardych i dobrych fundamentach literatury fantastycznej.

 

Ciężko w kilku zdaniach opowiedzieć o czym jest ta powieść, gdyż jest ona skonstruowana z osobnych historii bohaterów, które w pewnym momencie się gdzieś spójnie łączą. Oba te aspekty są bardzo ważne – po pierwsze jednostkowe losy, po drugie całokształt i główny temat, zasadzający się już w tytule powieści – bo rzeczywiście najważniejszym wątkiem są wspomniane „grzechy Imperium” – arogancja władzy, przekupstwo, złe traktowanie obywateli, dzielenie ich na kategorie itd. Nic więc dziwnego, że pozornie zjednoczone królestwo wyłamuje się od środka, po cichu, delikatnie, ale sukcesywnie przejmując rządy. Obserwujemy bohaterów stojących po dwóch stronach barykady, niektórzy z nich skaczą z jednej strony na drugą lub w ogóle się nie określają, tylko pilnują swoich własnych interesów.

 

Dla mnie najważniejsze w gatunku, jakim jest fantastyka, zaraz obok motywów typowo fantasmagorycznych i surrealistycznych, jest dbałość o szczegółowe wykreowanie postaci. Nie można zapominać, że powieść fantastyczna, to dalej przede wszystkim właśnie powieść, w której bez dobrze poprowadzonych bohaterów nie będzie niczego wyjątkowego i oryginalnego. Każdy tekst potrzebuje emocji czytelnika wynikających z zachowań i myśli poszczególnych kreacji powieściowych – jeśli są one jednak jałowe i typowo „papierowe”, z dobrego pomysłu na świat przedstawiony nie wyjdzie nic dobrego. U McCellana jednak dzieje się wszystko w każdej strukturze historii – mamy „krwistych”, prawdziwych bohaterów, intrygę, politykę, miłość, zdradę, struktury społeczne, profesje zawodowe itd. Poza tym mamy magię, mnóstwo magii, bogów, hybrydy ludzkie (mowa o tajemniczych wojownikach Palo), piękne i zarysowane z rozmachem krajobrazy – co jak co, ale niezmiernie cieszy, że współcześni pisarze fantastyki czerpią pod tym kątem z dorobku m.in. Tolkiena. Opisy świata przedstawionego są niezmiernie ważne, szczególnie wtedy, gdy zamysłem autora jest stworzenie całkiem nowej rzeczywistości i innej przestrzeni. Cieszy, że ten konkretny twórca podchodzi do tego tematu kompleksowo, jednak nieszczególnie mnie to dziwi, bo jestem już po lekturze jego poprzednich książek, w których każdy detal był dopracowany do perfekcji.

 

Wspomniałam wcześniej, że tę książkę czyta się łatwo. Przyczyną tego jest odpowiedni dobór słownictwa, który bez zbędnego wysiłku pozwala nam na tworzenie obrazów w strefie wyobrażeniowej. Czy tego chcemy, czy nie, przed oczyma staje nam cała opowieść, zarysowana każdą barwą tęczy, choć nie brakuje tu szarości i czerni, bo mimo wszystko jest to świat brutalny, ogarnięty wojną i rewolucją. Brian McClellan ma rozmach w tym kontekście – bezsprzecznie i obiektywnie.

 

Przechodząc już do walorów czysto estetycznych, książka jest moim zdaniem pięknie wydana – choć nie mamy wielu ilustracji, tak jak to często bywa w publikacjach Fabryki Słów, to okładka przechodzi najśmielsze oczekiwania – no ale cóż, wiadomo – to wydawnictwo dba o takie szczegóły i dzięki temu miło się poszczególne książki ogląda. Nie jest to może najważniejsze, ale stanowi ładne uzupełnienie fabuły.

 

Mała dygresja dotycząca jeszcze lektury – jeśli nie udało wam się wcześniej przeczytać Trylogii Magów Prochowych i tak śmiało możecie zajrzeć do Grzechów Imperium – pisarz tak prowadzi swoją opowieść, że łatwo wszystko zrozumieć bez zaplecza wiedzy na temat jego wcześniejszych publikacji. Polecam.

Airel

„Grzechy imperium” to pierwszym tom kolejnej trylogii (zatytułowanej „Bogowie Krwi i Prochu”) w świecie magów prochowych. Pierwszy raz z uniwersum Briana McClellana mogliśmy spotkać się w Trylogii Magów Prochowych, po której wyszedł jeszcze zbiór opowiadań pod tytułem „Sługa Korony” – opowiadań interesujących głównie dla tych fanów trylogii, którzy chcieli pogłębić znajomość głównych bohaterów. Teraz okazuje się, że świat magów prochowych nie tkwi w miejscu. Po dramatycznych wydarzeniach z „Jesiennej Republiki” trzeba było żyć dalej. Czas mija… a Vlora, przyszywana córka marszałka polnego Tamasa, zostaje dowódcą kompanii najemników i ląduje na Fatraście.

 

Konflikt domowy w Fatraście zupełnie mnie nie zaskoczył, choć żal mi się zrobiło tego kraju, ciągle targanego wojenną zawieruchą w tym fantastycznym świecie. Ponowny czas spędzony z poniekąd starymi znajomymi (takimi jak Vlora czy Olem – ale to tylko początek powrotów w tej historii) był przyjemny i nostalgiczny. Jak zwykle u Briana McClellana mnóstwo się dzieje, a bohaterowie są herosami, postaciami właściwie nadludzkimi, które ścierają się i zderzają ze sobą, pociągając mimochodem życie zwykłych ludzi. Przy czym nie jest to książka, którą należałoby czytać zbyt uważnie – jest przyjemna, łatwa i szybka, zapewnia rozrywkę, ale należałoby przymknąć oko na niektóre wyolbrzymienia.
Ale nie na wszystko dałam radę przymknąć oko.

 

„Siedziała na własnym koniu, w zębach ściskała wodze Amreca, zmuszała oba wierzchowce do obracania się i do wierzgania.”
Wyobrażacie sobie tę scenę? Te wodze trzymane w ustach i te tańczące konie (jednocześnie)? Powyższa scena dzieje się w środku bitwy – bohaterka nie mogła trzymać wodzy w dłoni, bo w tych trzymała szablę.

 

Zdaję sobie sprawę, że w tej powieści większość bohaterów jest niezwykła, są jakby greckimi herosami, ale to było dla mnie za dużo. Ta scena jest niedorzeczna – i szczerze mówiąc, nie jest niezbędna. Bez straty dla fabuły można by ją zmienić we wciąż bohaterską, ale bardziej realistyczną historię.

 

Być może po pierwszej trylogii świat magów prochowych przestał być dla mnie nowością i nie umiem się cieszyć kolejnymi tomami. Jak już wspominałam, jest to lektura szybka, łatwa i przyjemna, a wiele rozwiązań fabularnych jest związanych z nadzwyczajnymi umiejętnościami bohaterów i kontrbohaterów, które trudno ocenić czytelnikowi – pozostaje więc uwierzyć autorowi na słowo. Taki zabieg poniekąd zapewnia czytelnikom spójność fabuły, ale wydaje mi się zbyt prosty i wygodny.

 

Innym problemem – o którym ciężko mi pisać w sposób, który nie zdradzi wam treści samej powieści – jest zbyt wczesne „odkrycie kart” przez autora. Mamy jeden szczególnie interesujący zwrot akcji, którym byłam zainteresowana niemal od początku lektury. Można wyczuć, że jeden z bohaterów pierwotnej trylogii w którymś momencie się pojawi, i najciekawszym elementem zabawy z autorem jest głowienie się, kiedy to nastąpi.

 

Kiedy jednak doszłam do tego krytycznego (wydawałoby się) momentu lektury, to poczułam głównie rozczarowanie. Z jednej strony niby przyjemnie jest poczuć, że dobrze zrozumiało się zamysły autora i bohater, którego pojawienia oczekiwaliśmy, właśnie objawił się reszcie postaci. Ale myślę, że stało się za to za wcześnie i za mało energicznie. Gdzieś zabrakło tego zdziwienia, niemalże szoku, który powinien towarzyszyć tym wyjaśnieniom – to, co odebrałam w zamian, to coś w rodzaju zaskoczonego „o, to już?”.

 

Podsumowując, jeśli ktoś już wcześniej pokochał Trylogię Magów Prochowych, na pewno i tak sięgnie po tę pozycję. Myślę, że będzie się dobrze bawił i z niecierpliwością będzie wyczekiwał kolejnych dwóch tomów. Kto czytał pierwszą trylogię autora, ale nieszczególnie był zachwycony, tę serię może spokojnie pominąć. Dla osób, które nie znały wcześniej twórczości Briana McClellana, zaczynanie od trylogii „Bogowie Krwi i Prochu” to błąd – brak zrozumienia nawiązań do poprzedniej historii zniweczy większość przyjemnych doznań płynących z lektury. Proponuję sięgnąć do „Obietnicy Krwi” i przekonać się, czy ten fantastyczny świat rzeczywiście jest dla was.

Bacha85

Gdy sięgałam po pierwszy tom nowej trylogii Briana McClellana w pamięci miałam bardzo dobre wspomnienia z lektury „Trylogii magów prochowych”. Nieco inne spojrzenie na magię, szczęk oręża i zapach prochu towarzyszące epickim bitwom, to była najbardziej emblematyczna zaleta cyklu. Całość wzbogacona o interesujących bohaterów budziła apetyt na więcej. Sięgając po „Grzechy imperium” spodziewałam się opowieści podobnej klimatem i rozmachem. I nie zawiodłam się, choć nie ukrywam, że pierwszy tom „Bogów krwi i prochu” nieco mnie zaskoczył.

 

Opowieść osadzona jest na Fantraście – kontynencie odległym od znanego z „Trylogii magów prochowych” Ardo, będącym kolonialnym przyczółkiem. Niepokorni tubylcy – Palo z problemami dogadują się z napływową ludnością, która z nowych ziem próbuje wycisnąć jak najwięcej. Akcja rozgrywa się dziesięć lat po wydarzeniach jakie miały miejsce w pierwszej trylogii, której bohaterowie zapisali się w pamięci ludzi jako osoby nietuzinkowe i godne szacunku.

 

Na pierwszym planie powieści umiejscowiono troje bohaterów. Pierwszym z nich jest Michel Bravis – urzędnik Czarnych kapeluszy - tajnej policji Landfall, będącym głównym miastem Fantrasty. Drugim z bohaterów jest Benjamin Styke, weteran wojen z Kezem, dowódca legendarnych Szalonych Lansjerów, którego po raz pierwszy spotykamy w obozie pracy, gdzie odsiaduje wyrok za niesubordynację. Ostatnią z pierwszoplanowych postaci, jest poznana już w poprzednim cyklu Vlora, dowodząca Strzelcami Wyborowymi – elitarną jednostką najemników.

 

Tym, co mnie najbardziej zaskoczyło w lekturze są liczne nawiązania do poprzedniej trylogii. Na tyle częste, że zaczęłam żałować, że tak słabo ją pamiętam. Zwłaszcza często wspominany jest Taniel Dwa Strzały oraz kulminacyjna scena „Trylogii Magów Prochowych”. To sprawia, że zdecydowanie lepiej przed sięgnięciem po „Grzechy imperium” lepiej być zaznajomionym z pierwszym spotkaniem w świecie, w jakim spotkać można magów prochowych. Nie jest to jednak niezbędne, gdyż nawiązania są dość precyzyjne i wiele sytuacji wyjaśnia się dość wcześnie, by nie odczuwać zagubienia w rozgrywających się wątkach.

 

W powieści przeplata się kilka wątków silnie osadzonych wokół głównych bohaterów. Z jednej strony mamy Michela Bravisa, który w działaniach by awansować na Złotą różę – kolejny poziom w hierarchii Czarnych Kapeluszy wplątuje się w misję, która zdaje się go przerastać. Podobnie Benjamin Styke, po przedwczesnym opuszczeniu obozu pracy, dostaje enigmatyczne zadanie od tajemniczego zleceniodawcy, dzięki któremu udało mu się wyjść z obozu. Podobnież Vlora przyjmująca kolejne zlecenie od rządzącej imperium Lindet nie spodziewa się, w jak poważny konflikt się wplątała. Wszystkie wątki przeplatają się przez całą powieść, by w końcu znaleźć wspólne rozwiązanie w zakończeniu powieści.

 

„Grzechy imperium” czyta się bardzo dobrze, ta grubo ponad siedmiuset stronicowa książka kończy się zaskakująco szybko. Spora w tym zasługa wartkiej akcji i dobrze wykreowanych bohaterów, którym z przyjemnością towarzyszy się przez każdy rozdział. Nie ma tu wątków znacząco słabszych i losy całej trójki śledzi się ze sporym zainteresowaniem. Język Briana McClellana jest przystępny, ale też bogaty i niezwykle sugestywny, idealnie sprawdza się w opisywaniu szybko rozgrywających się wydarzeń.

 

Pierwsza część „Bogów krwi i prochu” to bardzo dobry wstęp do kolejnego epickiego cyklu fantasy, osadzonego w interesującym świecie wykreowanym przez Briana McClellana. Ciekawie wykreowaniu bohaterowie, wielka polityka i równie wielkie bitwy, to coś czego nie brakuje w „Grzechach imperium”. Wartka akcja z niewielką ilością niedopowiedzeń, które intrygują przyciągają uwagę czytelnika, na tyle dobrze, że od książki niezwykle ciężko się oderwać.

Wiewiórka W Okularach

O Brianie McClellanie i jego trylogii Magów Prochowych słyszałam same pozytywne recenzje. Co prawda po pierwszą trylogię osadzoną w świecie Dziewięciu do tej pory nie sięgnęłam, ale zachęcona wszystkimi opiniami na plus zdecydowałam się zacząć swoją przygodę z McClellanem od Grzechów imperium. Był to jednocześnie i błąd, i nie, ale o tym opowiem Wam w dalszej części recenzji.

 

Na samym początku powieści trafiamy do Fatrasty, państwa rządzonego przez bezwzględną lady kanclerz, którą wspierają w jej rządach Czarne Kapelusze. Jest to siatka szpiegów, mająca za zadanie informowanie panującej Lindet o każdej oznace buntu i nieprawomyślności. Głównych bohaterów mamy tu kilku: lady Vlorę Krzemień, twardą dowodzącą oddziału najemników, która walczy na granicach Fatrasty z buntującymi się tubylczymi plemionami Palo; Michela Bravisa, częściowej krwi Palo, który jest Czarnym Kapeluszem i dąży do awansu; Szalonego Bena Strykera, oswobodzonego z obozu pracy bohatera wojny, byłego dowódcę Szalonych Lansjerów. Z pozoru te postaci są tak różne i tak bardzo nie mają ze sobą nic wspólnego, że wprost nie można uwierzyć w to, by ostatecznie ich losy się splotły. Okazuje się jednak, że w mieście pojawiają się pierwsze oznaki spisku, a mała, niepozorna ulotka pt. Grzechy imperium to tylko wierzchołek góry lodowej, która ma korzenie bardzo głęboko... I jest to początek czegoś, co ociera się nawet o samych bogów tej krainy.

 

Na samym początku byłam nieco skołowana, czytając tę książkę. Mamy trzech głównych bohaterów, każdego z własną historią, która wydaje się toczyć całkowicie odrębnym, własnym torem. Na pierwszy rzut oka niemal niemożliwe jest to, by te historie miały jakiekolwiek punkty styczne, ale autor tak poprowadził fabułę, że prawie od razu napotykamy ich główny wspólny punkt, czyli niejakiego Gregiousa Tampo. Oddać McClellanowi trzeba, że akcja powieści jest warka, pełna punktów kulminacyjnych i gwałtownych zwrotów akcji, których nie sposób przewidzieć. Nie ma tu oklepanych i ogranych schematów, za to mamy mnóstwo zmian i zakrętów, za którymi znajdujemy kolejne niespodzianki.

 

Ogromną zaletą fabuły jest system magiczny, który został tu przedstawiony. Wielu ludzi jest obdarzonych tak zwanymi Zdolnościami, które są jakimiś formami magii, mniej lub bardziej przydatnymi. Oprócz tego mamy jeszcze magów prochowych, czerpiących siłę magiczną z prochu wdychanego przez nos, co daje im nadzwyczajną szybkość, wyostrza wzrok i pozwala na oddawanie nadspodziewanie celnych strzałów na ogromne odległości, czy też detonowanie prochu z daleka. Nigdy wcześniej z czymś takim się nie spotkałam i w świecie fantastyki, gdzie mamy mniej lub bardziej wtórne systemy magiczne jest to ogromny powiew świeżości, za który kłaniam się w pas autorowi!

 

Co do bohaterów, to ich kreacja również mnie zachwyciła. Każdy z nich ma własną historię, którą poznajemy w trakcie lektury. Każdy jest też obdarzony własnymi, odrębnymi cechami charakteru. Mimo tego, że pojawia się również sporo postaci pobocznych, to nie zlewają się one w jedną bezkształtną masę, a tworzą jak najbardziej indywidualne osoby. Dzięki temu lektura Grzechów imperium jest czystą przyjemnością.

 

Wracając do mojego stwierdzenia, że początek przygody z twórczością McClellana od tej części to był błąd i nie. Otóż jest to poniekąd kontynuacja poprzedniej trylogii, akcja rozpoczyna się kilka lat po zakończeniu ostatniej części Magów Prochowych. Przez to czasami gubiłam się, gdy autor bądź bohaterowie rzucali odwołania do wcześniejszych części. Jednocześnie jednak nadążałam bez zadyszki za fabułą, a te nawiązania do pierwszej trylogii tylko podsycały moją ciekawość i jeszcze bardziej zachęcały mnie do sięgnięcia po poprzednią serię.

 

Grzechy imperium to pierwszy tom kolejnej trylogii, napisanej z ogromnym rozmachem. To powiew świeżości w fantastyce, mocnej i męskiej, przy której czytelnik bawi się naprawdę dobrze i na długie chwile zapomina o otaczającym go świecie. Autor pisze przystępnym i lekkim językiem, opisy nie nużą, a jednocześnie czytający bez trudu wyobraża sobie to wszystko, o czym opowiada narrator. Historia opisywana przez wszystkowiedzącego narratora z kilku punktów widzenia daje nam dokładny ogląd na wydarzenia, a zakończenie... Cóż, zakończenie pozostawia ogromny niedosyt i już nie mogę się doczekać drugiego tomu tej opowieści!

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial