Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Umrzesz, Kiedy Umrzesz

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 1 votes
Akcja: 100% - 1 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 1 votes
Okładka: 100% - 1 votes
Polecam: 100% - 3 votes

Polecam:


Podziel się!

Umrzesz, Kiedy Umrzesz | Autor: Angus Watson

Wybierz opinię:

Karolina Sulińska

Najlepszą rekomendacją dla książki, jest polecenie jej przez osobę nie będącą fanem gatunku. Tak właśnie było w przypadku "Umrzesz kiedy umrzesz". Moja bliska przyjaciółka kupiła najnowszą powieść Watsona z myślą, że jest to książka historyczna o Wikingach. Kiedy okazało się, że wyznawcy Thora owszem są głównymi bohaterami tej powieści jednak oprócz topora używa się tu również magii, już już miała ją zanieść do biblioteki. Jednak okazało się, że nie jest to takie proste, gdyż po przeczytaniu kilkudziesięciu stron zdążyła zżyć się z naszymi bohaterami. Dla mnie od samego początku wszystko było jasne. Angusa Watsona znam z trylogii "Czas żelaza", którą podbił moje serce. Sięgając po jego najnowsze dzieło, wstęp do cyklu "Na zachód od Zachodu", wierzyłam że w moje ręce wpadła prawdziwa grimdark fantasy, pełna krwi, klimatu gore, latających wnętrzności i solidnego, wulgarnego języka. Było tylko jedno małe ale? Gdzie w tym wszystkim odnajduje się nasz główny bohater, który jest postacią wprost wyjętą z pierwszej lepszej powieści NA? Czy, postawienie na wyciskającego pryszcze, napalonego młodzieńca, i wybranie go na protagonistę, zdało egzamin?

 

Sto lat przed wydarzeniami w książce, grupa Wikingów dotarła do Ameryki Północnej. Natrafiła tam na rdzennych mieszkańców kontynentu, którzy w zamian za wodę i pożywienie, kazali im wyrzec się rodzimego języka i obrzędów, przyjmując ich własne. Wojownicy dostali zakaz zapuszczania się w głąb krainy, którego złamanie skutkowało karą śmierci. Przez pięć pokoleń panował spokój. Pewnego dnia ogłoszona została jednak przepowiednia według której, to właśnie ród nordyckich wojowników zniszczy świat. Ich wioska zostaje zaatakowana a większość mieszkańców zabita. Jedynie garstce ocalałych udaje się uciec. Kierują się na zachód ścigani przez waleczne amazonki i krwiożercze bestie, wprost ku swojemu przeznaczeniu.

 

Choć jest to powieść wielu bohaterów, głównym narratorem jest Finn, młody, niedojrzały Wiking, którego głównym celem jest poderwanie dziewczyny, w której się zakochał. Jest to iście trudne zadanie gdyż Finn, nie został obdażony ani talentem do walki, ani siła czy inteligencja. Bogowie nie poskąpili mu jednak wybujałego ego, pychy i zdolności do irytowania innych. Muszę przyznać , że na początku wszystko mi w tej postaci przeszkadzało. Rozumiem, że uczynienie głównym bohaterem młodzika, uganiającego się za spódniczkami, było ukłonem autora w kierunku młodszych czytelników, jednak dlaczego postać ta musiała być aż tak stereotypowa i irytująca? Finn nie nadawał się praktycznie do niczego. Nie umiał wojować mieczem, nie parał się magia, nie umiał gotować ani nawet donieść posiłku na stół. Był typowym dupkiem przeświadczonym o własnej wielkości. Choć to właśnie jego niezdarność była przedmiotem większości żartów w tej książce to muszę przyznać, że polubić Finna było zadaniem karkołomnym. Jednak jak to często bywa w powieściach, których bohaterami są młodzi ludzie, tak i nasz protagonista musiał przejść totalną metamorfozę . W końcu jak długo można być przedmiotem żartów i nie zdawać sobie z tego sprawy? Bardzo się cieszę, że autor nie pokusił się o natychmiastową zmianę osobowości, i nie zrobił z Finna superbohatera . Chłopak powoli zaczął dostrzegać swoje wady i nad nimi pracować . Wraz z rozwojem fabuły odkrywa nowe talenty i atrybuty. Jednak więcej dowiemy się z kolejnych tomów . Oprócz Finna poznajemy tutaj mnóstwo innych, kolorowych i doskonale wykreowanych postaci, z których każda obdarzona jest innymi zdolnościami. Tym razem moje serce zdobyły czarne charaktery w tej powieści, utalentowane wojowniczki ścigające Wikingów . Muszę przyznać, ze takich bohaterek w literaturze fantasy jeszcze nie było. Poznajemy tutaj kobietę giganta, która potrafi rozszarpać nieszczęśników na kawałki używając do tego tylko siły własnych rąk, inna wyróżnia się szybkością, jeszcze inna potrafi przewidywać ruchy przeciwników za pomocą szczególnego rodzaju telepatii, kolejna słynie z szybkości. Niektóre pragną sławy, inne pieniędzy a jeszcze inne czuja zwykła, zwierzęca rządzę mordu. Ważne jest to, ze gdziekolwiek się nie pojawia budzą strach i respekt. To prawdziwe stado śmiertelnie niebezpiecznych wojowniczek. Muszę przyznać, ze choć mieliśmy tutaj do czynienia z silnymi, legendarnymi Wikingami tak to właśnie ta ekipa kobiet, zdobyła mój szacunek i sprawiła, ze powieść Watsona wyróżnia się z tłumu .

 

Teraz słów kilka o fabule książki. W jednej z zagranicznych recenzji przeczytałam, ze „Umrzesz kiedy umrzesz” jest jak połączenie Mad Maxa z Kill Billem w klimacie nordyckich legend . To jedno zdanie dokładnie oddaje nastrój tej książki. Grupa ocalałych ucieka przed morderczymi amazonkami. Jest szybko i krwawo. Z początku myślałam, ze Watson zafundował nam prawdziwe grimdark, fantasy dla dorosłych chłopców , pełne opisów pojedynków, wielkich bitew, latających flaków oraz dosadnego języka. Jednak im dalej czytałam tym autor odchodził od tego zamysłu, ocieplając wydźwięk książki licznymi żartami słownymi i sytuacyjnymi. W jednym akapicie mogłam się skrzywić z odraza czytając wyjątkowo przerażający opis by w następnym pokładać się ze śmiechu nad wyjątkowo udanym dialogiem.  Nazwy rozdziałów, imiona bohaterów, ich rozmowy i przekomarzanie się były nasączone pokaźną dawką humoru. Książka ta, jest jakby połączeniem epickości "Plagi Olbrzymów” Hearna z lekkością i żartobliwością „Królów Wyldu” Eamesa. O dziwo, miks ten wyszedł  powieści na zdrowie. Jest tutaj parę rzeczy , na które muszę zwrócić uwagę. Choć jest to z pewnością książka fantasy to nie da się ukryć, że inspirowana została prawdziwymi wydarzeniami. Przyjrzyjmy się temu uważniej. Mamy tutaj grupę ludzi, ściganą przez innych ludzi na rozkaz białego, duchowego przywódcy. Widzę też tutaj idee odwrotnego kolonializmu . Wikingowie przyjechali do Ameryki jednak zamiast podbić rdzenna ludność , sami stali się jej ofiarami. 100 lat żyli niczym niewolnicy, zresztą sama nazwa ich miasteczka mówi sama za siebie (Harówka) . Choć może nie jest to do końca historia Nowego Świata to widać pewne podobieństwa, jednakże odbite w krzywym zwierciadle . Podobała mi się idea sprawiedliwości, która odgrywała bardzo ważną rolę w powieści. Każdy haniebny czy zostawał bowiem odpowiednio „wynagradzany”. Nie znaczy to oczywiście że dobrzy bohaterowie nie ginęli. Oczywiście, że tak. Jednak w większości ich śmierć spowodowana była głupota własna lub nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności.

 

Gatunek fantasy przebył bardzo długa drogę. Czasem myślę, że wszystko co dobre zostało już wymyślone. I zazwyczaj właśnie w takich momentach w moje ręce trafia książka, która przywraca mi wiarę w wyobraźnię . Podobnie było z „Umrzesz kiedy umrzesz”. Co prawda nie jest to typowa powieść fantasy, przepełniona magia i czarami, wręcz muszę powiedzieć ze bliżej jej do książki historycznej niż fantastyki, jednak mam wrażenie że Watson się dopiero rozkręca. Jeśli lubicie mocny , często wulgarny język, szybką akcję, pot krew i łzy, to jest to pozycja dla was. Mi zdecydowanie przypadła do gustu i choć już mam swój numer jeden gatunku fantasy na ten rok wybrany, to nic nie stoi na przeszkodzie by nowa powieść amerykańskiego autora zdobyła zaszczytne drugie miejsce. Jak najbardziej polecam .

TomG

Angus Watson jest autorem, z którego twórczością jak dotąd nie miałem do czynienia. Owszem, w naszym kraju ukazała się jego trylogia fantasy zatytułowana Czas żelaza, jednak powieści fantasy czytuję obecnie raczej rzadko, dlatego niczym dziwnym nie jest, że fakt jej ukazania się całkowicie mi umknął. Nazwisko autora zresztą nie jest jeszcze w naszym kraju tak bardzo znane, gdyż poza wspomnianym Czasem żelaza wydaje się dopiero teraz jego kolejne powieści, a konkretnie pierwszy tom serii Na Zachód od Zachodu, zatytułowany nieco nietypowo, jak na mój gust, Umrzesz kiedy umrzesz.

 

Umrzesz kiedy umrzesz jest solidną cegłą, obejmującą niemalże siedemset stron, opatrzoną atrakcyjną, nęcącą wzrok okładką. Już od pierwszej chwili przyciąga do siebie czytelnika, zwłaszcza, jeśli ktoś zaczytywał się powieściami Davida Gemmella czy Abercrombiego – wtedy skojarzenia nasuwają się same.

 

Jak na tom pierwszy serii przystało, autor wprowadza czytelnika do wykreowanego przez siebie barwnego świata, snując przy tym intrygującą nić fabularną. Co istotne, wydarzenia rozgrywają się w Ameryce Północnej, a ukazanie kontrastu pomiędzy Wikingami a plemionami rdzennych Indian udało się autorowi wyśmienicie, co w efekcie sprawia, że czytelnik ma wrażenie obcowania z czymś nowym i niespotykanym.

 

Jednym z bohaterów powieści jest Finnbogi, młodzieniec, który niekoniecznie chciałby zginąć chwalebnie, w walce, a jeśli już, to z pewnością jeszcze nie teraz. Dlatego kiedy jego wioska zostaje zmasakrowana przez wrogą armię, Finn wraz z innymi ocalałymi ruszają w drogę, gdyż nic innego już im nie pozostało. Jak to przeważnie bywa w powieściach przygodowych, a w dodatku fantasy, droga, którą przyjdzie im wędrować, powiedzie ich przez nieprzyjazną, bardzo niebezpieczną krainę. Łatwo więc domyślić się, że przygód naszym bohaterom raczej nie zabraknie, a ich odwaga i waleczność zostaną wystawione na ciężką próbę.

 

Umrzesz kiedy umrzesz można zaliczyć do tych powieści, której niemal na pewno się czytelnikowi spodobają, zwłaszcza męskiej części czytelników. Fabuła pełna zwrotów akcji, sporo walki, humor i ciekawie wykreowane postaci czynią z pierwszego tomu serii Na Zachód od Zachodu książkę barwną i bardzo rozrywkową. Stworzony przez Angusa Watsona świat także może się podobać, jest oryginalny i wciągający, natomiast niektórym czytelnikom może nie przypaść do gustu raczej prosty, a nawet prymitywny i wulgarny czasami język występujący w dialogach i czasami w opisach. Jest tej prostoty w książce nieco za dużo, ale da się to przeżyć, a nawet wraz z upływającymi stronami można przywyknąć. Choć, z drugiej strony, odbiór występujących w książce postaci zmienia się w oczach czytelnika przez tą właśnie manierę ich wypowiedzi (albo raczej jej brak).

 

Angus Watson nieco przesadził również z liczbą występujących w książce postaci, bo trzeba przyznać, że znajdziemy ich w Umrzesz kiedy umrzesz naprawdę dużo. Nie wszystkie grają pierwsze czy drugie skrzypce, co jest zupełnie normalne, jednak momentami czytelnik może odnieść wrażenie, że po czasie gubi się nieco z ich odbiorem. Niemniej sama powieść stanowi całkiem sprawnie napisaną książkę fantasy, wciągającą i zabawną, posiadającą nawet pewien pierwiastek oryginalności. Otwarcie serii wyszło więc Angusowi Watsonowi całkiem dobrze i jeśli kolejne tomy Na Zachód od Zachodu utrzymają poziom pierwszej części, będzie można uważać serię za udaną. Oczywiście jest to książka skierowana do zwolenników określonego typu powieści przygodowych, cechujących się schematem „powieści drogi”, ale również do tych czytelników, którzy zaczytują się fantastyką rozrywkową traktowaną nie do końca na poważnie. Umrzesz kiedy umrzesz jest zabawne, intrygujące i – co tu dużo pisać – całkiem niezłe jak na swoją przynależność gatunkową.

Patryk Brzycki

Każdy człowiek na Ziemi,”Umrze kiedy umrze”. Jest to nie tylko fakt, lecz także tytuł powieści autorstwa Angusa Watsona. Jest to pierwszy tom cyklu „Z zachodu na zachód”. Tytuł tego tomu jak i tytuł całego cyklu, to powiedzenia dość trywialne, lecz w samej fabule czytelnik dowiaduje się co znaczą te powiedzenia.

 

Cała powieść zawiera dwa główne wątki łączące się razem dopiero na ostatnich stronach książki, trzymając w napięciu czytelnika do ostatnich stron. Toczy się ona pomiędzy mieszkańcami wioski Harówka, a żądnymi krwi Oswalnkami- bezlitosnymi kobietami mającymi „magiczne” dobrze rozwinięte zdolności, przez co są niemal nie do pokonania.

 

Historia tej powieści odnosi się do tajemniczej przepowiedni, która mówi, że koniec świata (mitologiczny Ragnarök) wywołają Grzyboludy czyli ludzie o bardzo jasnej karnacji i blond włosach. Na całe nieszczęście, właśnie tak wyglądali mieszkańcy Harówki, i to dlatego owsalnki miały wymordować „niedobitków” po ataku wojska cesarzowaj Ayanny. Ich jedyną nadzieją jest dotarcie do Matki Wody- rzeki której Calianie (w tym owsalnki) nigdy nie przekraczali. Czy uda im się to? Czy zdołają przeżyć. Co czeka ich po drugiej stronie Matki Wody? Dlaczego owslanki mają moce, i jaki ma to związek z podróżą alhemika dbającego o ich żywienie.

 

Powieść wywarła na mnie ogromne wrażenie. Prosta fabuła, wspaniałe opisy, zwroty akcji i krwawe jatki to pomysł na literacki sukces w gatunku fantasy. Świat Calian był czytelnie opisany, dlatego nie musiałem czytać tych opisów kilka razy abym mógł wyobrazić sobie miejsce stworzone przez autora. Język którym posługuje się autor jest prosty, gdyż w końcu głównymi bohaterami są wieśniacy. Dzięki stylowi którym się posługiwał, Angus Watson stworzył nordycki klimat, którym sami producenci serialu „Wikingowie” nie potrafili by wzgardzić.

 

Wspomniałem wcześniej o wikingach, gdyż to właśnie oni są bohaterami. Wioską rządził jarl Brodir Przecudny, który (z resztą jak PRAWIE cała wioska wierzył w Odyna, Thora czy Lokiego).
Tułaczka Harowian trwała bardzo długo, i mimo rozkazu ich mordu, znaleźli przyjaznych ludzi, którzy pomogli im z własnych, dość specyficznych lecz ciekawych powodów.

 

Społeczeństwo Harowian pokazuje prawdę o człowieku. W końcu mało kto wierzy jednemu człowiekowi, bo inny powie coś złego na jego temat. A jeszcze gorzej jeśli tą prawdomówną osobą jest dziecko 9jak w tym przypadku). Miłośc, rywalizacja, nienawiść to kilka z wielu cech, które są w nas od zawsze. Harowianie są bardzo podobni do nas, ludzi z XXI wieku, mimo że nie mają dostępu do internetu, a jedyną rzeczą na której mogą polegać nie jest nowy smartphone tylko drugi człowiek 9który nie jest jednocześnie wrogiem).

 

Mimo tych zalet, kilka rzeczy w tej książce mnie irytowało, lub po prostu przeszkadzało. Jednymi z nich są przydomki. Te powtarzające się prawie za każdym razem przy imieniu jakiegokolwiek, nawet trzecioplanowego bohatera, bardzo utrudniało czytanie. Ile razy można czytać Finnbogi Zbuk czy Thyri Drzewonoga? Otóż, w tej ksiąŻce prawie na każdej stronie są użyte po kilka razy W połowie tego tomu zorientowałem się nawet, że zacząłem je omijać, czytając tylko imiona.

 

Kolejnym irytującym elementem są powiedzenia bohaterów odwołujące się do ich mitologicznych bogów, ponieważ o ile nie przeszkadza mi „Na brodę Odyna”, o tyle zwrot do jego genitaliów bardzo mnie razi. Moim zdaniem jest on zbyt często używany.

 

Akcje powieści jest szybka i często intrygująca, lecz jest momentami nudna. Przez większość książki schemat się powtarza. Od czasu wyruszenia w podróż do zakończenia powieści bohaterowie szli szli i szli. Od czasu do czasu walczyli, lecz było to rzadkością, lecz gdy do takowej doszło, była ona szczegółowo, krwawo i ciekawie opisana.
Na zakończenie muszę dodać, że jest to moja pierwsza książka o wikingach. Nie zawiodłem się, a wręcz dzięki niej zafascynowałem się tą tematyką.

Michał Lipka

A KTO UMARŁ, TEN NIE ŻYJE

 

Tytuł tej książki, będący taką oczywistą oczywistością, że ocierającą się o pleonazm (z miejsca miałem skojarzenia z cytatem z „Psów”: „A kto umarł, ten nie żyje”), może sugerować, że na czytelnika nie czeka tu nic szczególnie dobrego. Bo skoro autor poszedł w takim kierunku, a nie sugeruje nam stworzenia dzieła satyrycznego, może to źle wróżyć. Ale spokojnie, najnowsze dzieło Angusa Watsona to zadziwiająco dobra lektura. Kawał świetnego, lekkiego i ciętego męskiego fantasy, które spodoba się miłośnikom prozy Andrzeja Ziemiańskiego i wszystkim tym, którzy lubią dobrą, lekką fantastykę z pazurem.

 

Witajcie w Harówce. To do tego miejsca, pięć pokoleń temu, przybył ze starego świata Olaf Odkrywca. Los chciał, że jego i towarzyszy dopadła tu zima, która zostawiła przybyszy bez jedzenia i możliwości ucieczki, skutych lodem i zasypanych śniegiem, jak okoliczne wody i ich własny sprzęt. Z pomocą przyszli im lokalni – Goachikowie – którzy zażądali w zamian by ci porzucili swoją mowę, zamiast niej posługując się ich własną, i nie zapuszczali się dalej, niż na dziesięć mil od miejsca, w którym przybili do tej ziemi. Tak właśnie narodziła się Harówka.

 

I to właśnie tutaj żyje on, Finnbogi, zwany Zbukiem. Wojownik, ale człek dość beztroski, któremu nie śpieszy się by zasiąść przy stole Odyna i odbierać należytą chwałę. Nie jest więc, jak reszta swego ludu, a w głowie ma właściwie jedno – przypodobać się ThyriDrzewonogiej, ale już wkrótce wszystko się zmienia. Gdy wioska zostaje zaatakowana, a jej mieszkańcy wymordowani, Finn, z grupką towarzyszy niekoniecznie złożonych z samych przyjaciół, wyrusza w podróż przez niebezpieczne ziemie, zmuszony zostać prawdziwym wojownikiem...

 

Listopad okazał się dla mnie szczęśliwym miesiącem, jeśli chodzi o dobrą fantasy. Z jednej strony w moje ręce trafili znakomici „Królowie Wyldu”, z drugiej ta właśnie powieść. Obie książki okazały się do siebie podobne: lekkie, ze sporą dozą humoru, ale i własnym charakterem, z tym, że dzieło Watsona jest tym zabawniejszym z nich. Czy to źle? Pewnie by tak było, gdyby autor nie miał nic więcej do zaoferowania, ale na szczęście ma. I to całkiem sporo.

 

A co konkretnie? Z jednej strony mamy tu klasyczną, ale udaną akcję, nieźle skrojonych bohaterów, ciekawy świat, sekrety, szybką akcję i dobre wyważenie elementów lekkich i ciężkich. Bywa więc krwawo, bywa ostro (także jeśli chodzi o wulgarne słownictwo) i brutalnie, ale czasem czytelnik wybucha śmiechem, ba, tu nawet niektóre nazwy brzmią tak niepoważnie, że aż trudno nie uwierzyć. A jednak wszystko to dobrze do siebie pasuje. Do tego dochodzi lekki, ale na szczęście nie za lekki, styl, brak większych dłużyzn (chociaż lektura to słusznej grubości) i świetne, bardzo ładnie ilustrowane wydanie. Zsumujcie to wszystko, a dostaniecie coś, co spodoba się chyba każdemu miłośnikowi fantasy. Najbardziej jednak zadowoleni będą miłośnicy męskiej fantastyki w stylu „Achai”.

 

Ja ze swej strony polecam. Tak po prostu. Bo to (by trzymać się już klimatu „Psów”) dobra książka by... jest.

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial