Literanka
-
Wiadomo, że każdy rodzic chciałby przychylić nieba swojemu dziecku. Staramy się dawać im wszystko, co najlepsze, dbamy o to, aby miały szczęśliwe, bogate we wspomnienia dzieciństwo i chcemy zapewnić dobrą, jasną przyszłość. Jednocześnie, jako rodzice, jesteśmy bombardowani dobrymi radami, jak to wszystko osiągnąć, nie tylko ze strony bliskich i przyjaciół, ale też anonimowych doradców z Internetu. Można się w tym wszystkim pogubić. Dobrze więc czasami sięgnąć po porady specjalistów, którzy opierając się na obserwacjach i badaniach naukowych są w stanie przedstawić nam wiele kwestii obiektywnie, bez emocjonalnego bagażu i nacisków.
Sięgnęłam po „Pułapkę nadopiekuńczości”, bo chcę wychować swoich synów na rozsądnych, samodzielnych i radzących sobie w życiu fajnych facetów. Obserwuję przecież społeczeństwo, w którym żyję i widzę, że młodsze pokolenie coraz mniej potrafi zrobić samodzielnie. Coraz częściej potrzebujemy pomocy specjalistów w radzeniu sobie z codziennymi drobnymi problemami. Moi rodzice, którzy obecnie dobiegają siedemdziesiątki sami potrafią naprawić niemal każdy sprzęt w domu, zepsutą zabawkę, chętnie sięgają po młotek i piłę, aby zrobić potrzebne przedmioty samodzielnie, a w kuchni pichcą przetwory. Młodzi mają całkiem inne zainteresowania, inne priorytety.
„Pułapka nadopiekuńczości” pokazała mi wizję społeczeństwa, która mnie przeraziła. Odnosi się do realiów amerykańskich, a więc mam wszelkie przesłanki ku temu, że trend pojawi się wcześniej czy później również u nas. Przedstawia młodych ludzi, którzy są wyręczani przez swoich rodziców we wszystkim – pracach domowych, odrabianiu lekcji, załatwianiu podstawowych spraw związanych z edukacją, czy nawet, o zgrozo!, zdobywaniem pierwszej pracy. Nadgorliwi rodzice planują swoim dzieciom każdą chwilę, często nie uwzględniając ich zainteresowań, ani nie pozwalając na chwilę nudy. Dzieci stają się niesamodzielne, bo rodzice mi na samodzielność nie pozwalają, pozbawiają poczucia sprawstwa w życiu. Pozbawieni możliwości wzięcia odpowiedzialności za swoje działania, nie potrafią poradzić sobie z najmniejszymi trudnościami. Rodzice takich dzieci chcą dobrze, chcą odciążyć swoje pociechy obłożone obowiązkami szkolnymi, jednak nieświadomie wychowują osoby pozbawione motywacji, podstawowych umiejętności, refleksji i własnych marzeń.
Nikt chyba nie chce wypuścić w świat dorosłego człowieka, który nie potrafi zaplanować i wykonać posiłku na następny dzień lub zrobić prania, czy też przygotować dokumentów aplikacyjnych do pracy i poszukać zadowalających ogłoszeń. Książka pomaga podjąć działania, które zapewnią, że nasi podopieczni będą zaradni i pewni siebie, dostosowani do życia w społeczeństwie i szczęśliwi. Zachęca nas do autorytatywnego rodzicielstwa, charakteryzującego się miłością i dyscypliną. Przy czym autorytatywny, nie znaczy autorytarny, więc negatywne skojarzenia są tutaj nie na miejscu. Polega on na okazywaniu dziecku ciepła, zrozumienia, szacunku, braniu pod uwagę jego opinii podczas podejmowania wielu decyzji, a z drugiej strony na posiadaniu oczekiwań co do samodzielności w działaniu i myśleniu, aby te aspekty nie podlegały ciągłej kontroli.
Autorka sugeruje, aby pozwalać dzieciom na samodzielne planowanie swojego czasu, samodzielne poszukiwanie swojej ścieżki życiowej, uczyć podstawowych umiejętności życiowych, uczyć myśleć, przygotować na ciężką pracę i pojawiające się trudności. A przede wszystkim zachęca do tego, abyśmy przestali myśleć, że wszystko wiemy najlepiej i porzucili chęć układania naszym dzieciom każdego aspektu życia. Przedstawia wiele porad, jak mamy to realizować na każdym etapie życia naszych dzieci.
„Pułapka nadopiekuńczości” ma według mnie trochę przegadaną i przydługą część dotyczącą tego, jak obecnie wychowywane są dzieci. Znużyła mnie ona z jednej strony, a z drugiej otrzeźwiła, dała impuls do tego, aby zadbać o zaradność moich synów. Porady dotyczące kształtowania samodzielności naszych dzieci są trafne, przekonywujące i, co istotne, bardzo łatwe do wcielenia w życie. Autorka zapewnia, że przyniesie to wymierne korzyści nie tylko im, ale i nam samym, bo odciąży nasz napięty grafik i zszargane nerwy.