Sylfana
-
Ewa Madeyska stworzyła niebanalną trylogię, która oscyluje w tematykę tworzenia i kreowania literatury oraz w klimaty czysto obyczajowe. Te tendencje pojawiają się w każdej części tego „zbioru”, także w ostatniej, zatytułowanej Ostatnia obsesja Natalii. Tutaj zamyka się klamra, poznajemy autorkę dwóch poprzednich tomów, w końcu odnajdujemy sprawczynię wcześniej przywołanych historii Melanii i Kornelii. Natalia Nancewicz, bo tak nazywa się pisarka, której perypetie opisane są w ostatnim tomie, to kobieta z tragiczną przeszłością, samotna, troszkę przez to zgorzkniała i wycofana, szukająca swojej terapii w procesie tworzenia powieści. W interesującej nas opowieści zostaje przez los związana z innym autorem poczytnych książek i razem z nim musi stworzyć dzieło niebanalne, które pozwoli odbić się zarówno jej, jak i zagubionemu Dorianowi Habdankowi. Czy ta współpraca i proces twórczy pozwoli bohaterom wyjść poza schematy myślowe, naprawi ich relacje ze światem i czy ich życie związkowe i zawodowe nabierze nowych, bardziej optymistycznych barw? Nie chciałabym zdradzać szczegółów, ale to spotkanie przyniesie w ich życiu z pewnością wiele zmian, niektóre z nich będą ekstremalne, inne pomogą spojrzeć na problemy z bardziej optymistycznej perspektywy.
Miałam przyjemność czytać poprzednie tomy tej trylogii i mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że trzecia część jest równie ciekawa i pomysłowa. Poziom jest wyrównany, co rzadko się zdarza przy kilkuczęściowych kompozycjach. Humor, ironia sytuacyjna, dystans do świata i życiowe dialogi są naprawdę dobre, jeśli nie wybitne. Cieszy fakt, że Madeyska po raz kolejny tworzy kreację bohaterki nie perfekcyjnej, zwyczajnej, z wieloma niedoskonałościami, czy to charakterologicznymi, czy czysto wizualnymi. Nie jest to kolejna opowiastka, jakich teraz mnóstwo na rynku wydawniczym, o kobiecie idealnej, która ma „pod górkę”, ze względu na niefart losu, albo działania innych ludzi. Natalia popełnia błędy, ma wiele przywar i wad, nie potrafi otworzyć się w zupełności na relacje z drugim człowiekiem. W sprawach zawodowych również nie odnosi ogromnego sukcesu, choć jej książki są dobre. W kwestiach czysto miłosnych właściwie możemy mówić o totalnej pustce – owszem, przydarzają się jej ulotne, nic nie znaczące romanse, ale od momentu wydarzenia się jej życiowej tragedii, nie ma w jej egzystencji nikogo bliskiego. Klasyką gatunku jest tutaj pojawiający się, jak zresztą w każdej części, zwierzak, pupil głównej bohaterki – tym razem jest to kot, który towarzyszy kobiecie w przestrzeni domowych pieleszy.
Nie potrafię do końca zrozumieć fenomenu książek Madeyskiej. Osobiście nie lubię i nie gustuję w literaturze kobiecej, czy też obyczajowej, a tutaj wchłonęłam całą akcję w kilka dni, nie potrafiłam się oderwać od skomponowanej fabuły. Może najbardziej zachęcił mnie motyw pisania, kreacji powieści, a może właśnie sama bohaterka, która jest w jakiejś mierze bardzo podobna do mnie. Jej perspektywa oglądania świata i ludzi jest niewiarygodnie tożsama z moją. Ten sarkazm, ironia, dystans podszyty humorem, to jakby moja bajka, moja historia. Smaczku dodają tutaj właśnie zainteresowania bohaterki, które też jakiejś mierze zahaczają o moje. Cieszy także fakt, że autorka nie boi się trudnych tematów, takich jak śmierć, rozstanie, seks, niemoc twórcza. To wszystko jest tak dobrze skomponowane, że nie sposób odmówić twórczyni obiektywizmu, szerokiej przestrzeni narracyjnej, jakiejś takiej całościowej wizji prawdziwego życia, które splata ze sobą szczęśliwe chwile z tymi traumatycznymi. Taką literaturę obyczajową chce czytać, takie historie kobiece są dla mnie rzetelne i wiarygodne. Gratuluję Ewie Madeyskiej niezwykłej wrażliwości na świat. Polecam, nie tylko kobietom!