Sonrisa
-
Kryminały to niewątpliwie ten gatunek książek, po które sięgam najchętniej. I choć dziś trudno już o klasyczne przykłady tego gatunku, takie, do jakich przyzwyczaiła nas niekwestionowana królowa tego typu powieści – Agatha Christie – czasem udaje się znaleźć pewne perełki. Książki, które powstały kilkadziesiąt lat temu i które mają swój specyficzny klimat i styl. Jedną z nich jest powieść „Lalki maharadży” Siegfried Bergengruen.
Sięgając po tę książkę tak naprawdę nie byłam pewna, czego się spodziewać. Zachęciła mnie wpadająca w oko okładka i fakt, iż tytuł książki sugerował, że powieść będzie miała coś wspólnego z Orientem, a w szczególności z Indiami. Po takie książki sięgam szczególnie chętnie. Z drugiej strony mając świadomość, że ta pozycja jest dość starym kryminałem (autor żył w pierwszej połowie XX wieku), nie będzie tu tak sensacyjnych zwrotów akcji, jak we współczesnych książkach, do których dziś jesteśmy przyzwyczajeni. Liczyłam raczej na pewną atmosferę tajemnicy, może nieco grozy i okazji do tego, by podjąć z autorem grę i typować rozwiązanie całej kryminalnej intrygi. Czy dostałam to, czego się spodziewałam? Chyba nie do końca…
Zacznijmy jednak od początku. Bohaterem powieści „Lalki maharadży” jest Erwin, który znalazł, wydawać by się mogło doskonały, sposób na wzbogacenie się. Otóż stworzył on pewien system gry w karty, który miał zapewnić mu szczęście i duże wygrane. Celem tego działania było zdobycie funduszy, które pozwoliłyby na zakup majątku ziemskiego. Niestety, jak to zwykle bywa w przypadku różnego rodzaju gier, plan się nie powiódł, a Erwin zamiast cieszyć się wygraną, musiał przełknąć gorycz porażki. Co więcej, został także z dość dużą sumą do spłacenia. W tym miejscu pojawia się Sanjo Afru, pewna tajemnicza postać występująca w tradycyjnym hinduskim stroju. Czy to przypadek, że szczęście w kartach przestało się do Erwina uśmiechać, gdy ów tajemniczy mężczyzna pojawił się w kasynie? Odpowiedź nie jest oczywista, tym bardziej, że to właśnie Sanjo Afru podsuwa Erwinowi sposób rozwiązania jego finansowych problemów. Rzecz wydaje się być niezwykle prosta, bo oto nasz bohater musi co miesiąc przechować w swoim domu tajemniczą walizkę z lalkami. Erwin oczywiście godzi się na takie rozwiązanie, które wydaje się być śmiesznie proste. Tymczasem okazuje się, że owa walizka powoduje, iż Erwin stanie w obliczu ogromnego niebezpieczeństwa. O co w tym wszystkim chodzi? Jak rozwinie się sytuacja? O tym można przekonać się sięgając po książkę Siegfrieda Bergengruena. Czy jednak warto poświęcić jej swój czas?
Przede wszystkim muszę powiedzieć, że książkę czyta się dość szybko. Akcja prowadzona jest wartko, historia wydaje się być wciągająca. A jednak czegoś mi w tej powieści zabrakło. Może to przez fakt, że współcześni autorzy przyzwyczaili nas do tak gwałtownych zwrotów akcji i tak nieprzewidywalnych rozwiązań, że książki sprzed kilkudziesięciu lat nie fascynują już jak niegdyś? Być może też za dużo sobie po powieści „Lalki maharadży” obiecywałam? Grunt, że nie jest to powieść, po której przeczytaniu miałabym poczucie, iż przeżyłam prawdziwą literacką przygodę. Ot, książka taka do poczytania w jeden, góra dwa wieczory. Dla urozmaicenia, ale nie by się nią zachwycać. Poza tym miałam nadzieję, że więcej tu będzie Orientu, zapachu orientalnych przypraw, orientalnej kultury. Tymczasem tego troszkę mi w tej powieści brakowało. Nie mogę oczywiście powiedzieć, że to książka zła, ale do ideału jednak wiele jej brakuje…