Sylfana
-
Eugeniusz Dębski, polski przyzwoity autor powieści sensacyjno – kryminalnych i nie tylko, popełnił pewien ciekawy cykl przygód niejakiego Owena Yeates’s, który zaczął się rozrastać niejako wbrew woli samego autora. Najpierw to miała być jedynie jedna powieść, potem autor poczuł potrzebę kontynuowania poczynań głównego bohatera, czuł niewątpliwie jakiś niedosyt i z tego powodu cały cykl posiada dziewięć części, z czego dziesiąta jest już w przygotowaniu. Coś autor nie potrafi się rozstać ze swoją kreacją, chyba w grę wodzi tutaj pisarsko – literacka przyjaźń aż do grobowej deski…
Jak czyta się tę książkę? Dobrze, tak po prostu. Nie ma tu zbędnych udziwnień, fabuła trzyma od początku do końca zrównoważony i jednolity poziom. Poziom ten nie odbiega także od charakteru wcześniejszych części cyklu, widać, że autor miał pomysł na wątki fabularne. Tworzenie tak dużej „sagi” to dosyć duże ryzyko, gdyż wiemy jak ogromny wysiłek należy włożyć w wykreowanie rzeczywiści, która nie będzie nudzić, w której nie będą powielane żadne wcześniejsze schematy, która najzwyczajniej zainteresuje czytelnika jakąś dozą oryginalności, mimo że cały kontekst jest osadzony dalej w tej samej przestrzeni narracyjno – fabularnej.
Sierżant Kaszel rulez! to nie jest książka mroczna, to nie jest złowrogi kryminał, czy mocno ponura sensacja. Owszem, nie mogłaby być to książka o takim charakterze, jakby nie znalazł się w niej tożsamy z tymi gatunkami motyw. W tym przypadku jest to porwanie. Jednak ten wątek jest jakby przyczynkiem opowieści o głównym bohaterze, o jego poczynaniach, o jego sposobie myślenia, o jego życiu. Jest to wycinek z jego historii egzystencjalnej, który pozwala na dogłębne zrozumienie zachowań i działań postaci. Zrozumiałam to w ten sposób, że jest to pretekst do prowadzenia historii niejako biograficznej o postaci fikcyjnej, którą się lubi i wraca do niej z sentymentem i radością.
Cały cykl zbudowany jest trochę na wzór amerykańskiego serialu sensacyjnego z nutką powagi i dramatyzmu, oraz z żartem, humorystycznymi elementami. Ma się wrażenie, ze ogląda się kolejne odcinki fabularne. Nie są one jednak genialne, raczej powielające schematy kina i literatury amerykańskiej. Myślę jednak, że właśnie taki był zamysł całej serii, zresztą wystarczy spojrzeć na miejsca, w których rozgrywają się wydarzenia powieściowe. Jest to jakby polska odpowiedź na zapotrzebowanie czytelników wielbiących Cobena, czy innych zagranicznych, poczytnych twórców tzw. szybkiej, mało angażującej czytelnika sensacji, którą czyta się dobrze, ale raczej nie zapamiętuje na lata. Dębski oczywiście nie bawi się w kalkowanie, ma swój własny pomysł na fabułę, czerpie jedynie z techniki prowadzenia narracji i poczynań określonych postaci – bez wątpienia żongluje formą, wprowadza swoje smaczki, modyfikuje i tworzy coś na wskroś swojego.
Nie będę oszukiwać, że jakiś czas temu, jak sięgnęłam po pierwszą odsłonę tego sensacyjnego „zbioru” bałam się właśnie powielania, kalkowania, zjawiska tzw. „odgrzewanego kotleta”. Czasem ono się rzeczywiście pojawia, ale nie psuje całości warsztatowej, raczej daje znać o swoich korzeniach, nawiązaniach do innych książek, czy całego zjawiska „amerykańskiej sensacji”. Dlatego polecam z czystym sercem, choć po cichu przyznam, że nie jest to mistrzostwo świata – jednak czy każda książka musi tym mistrzostwem być? Oczywiście, że nie – literatura ma być także rozluźniającą rozrywką, pomocą od oderwania się od szarej, codziennej rzeczywistości. To zadanie Eugeniusz Dębski spełnia w stu procentach.