Aneta Grabowska
-
To moje drugie spotkanie z twórczością Gabrieli Gargaś i muszę przyznać, że bałam się go, odkładając drugą szansę, jaką lubię dawać autorom na bliżej nieokreślone później. Ci, którzy pomyśleli w tym momencie, że jakaś jej książka nie podobała mi się, będą w błędzie. Bo kilka lat wstecz sięgnęłam po "Pośród płatków żółtych róż", którą to książkę wspominam jako przyzwoite czytadło z rodzaju tych dla kobiet, czyli takich, które lubię najbardziej. W czym zatem problem? Kluczowe w tym wszystkim okazuje się słowo "przyzwoite". W wielu innych przypadkach powiedziałabym nawet, że jest bardzo okej, że spełniono moje oczekiwania i tym podobne. Ale guzik prawda. Ja po prostu wcześniej naczytałam się tyle peanów na cześć tej autorki, że spodziewałam się drugiego "Przeminęło z wiatrem". Te wszystkie ochy i achy sprawiły, że bardzo porządna książka zmalała do rangi przeciętnej za sprawą zbyt wysokiej poprzeczki, którą sama postawiłam jej w swojej głowie, właśnie na podstawie innych opinii. Tak więc po kilku latach wracam do twórczości Gabrieli Gargaś z pewną dozą ciekawości. Czy tym razem było inaczej?
Od razu odpowiem, że tak. Było lepiej, od samego początku. "Namaluj mi słońce" od pierwszych chwil wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Intrygująca, ciekawie zarysowana fabuła - z jednej strony chwilami mało prawdopodobne (zawód: przyjaciel?), z drugiej - do bólu prawdziwa i traktująca o problemach wielu, wielu ludzi w obecnych czasach. To opowieść o samotności, pozornie akceptowanej, o sytuacji, w której wmawiamy sobie, że samemu jest lepiej, wygodniej, bezpieczniej. O izolowaniu się od innych i próbie przekonania samego siebie, że do szczęścia nie jest potrzebna druga osoba. Dla mnie jest to także opowieść o smutku, bo przecież ta potrzeba pozornego godzenia się na samotność nie bierze się znikąd.
Zaciekawiło mnie także zajęcie głównej bohaterki. No właśnie... Zawód przyjaciel? Czy takie coś w ogóle istnieje? A nawet jeśli, to czy taka działalność ma prawo nazywać się przyjaźnią? Wysłuchanie kogoś lub nawet wspólne milczenie - owszem, to są rzeczy właściwe przyjaźni, ale przyjaźń ma przede wszystkim to do siebie, że nie łączy się z pieniędzmi, przynajmniej ta prawdziwa, bezinteresowna, czyli jedyna wartościowa w moim odczuciu.
Tytuł książki nawiązuje do przypadkowego spotkania głównej bohaterki z kilkuletnią dziewczynką, która prosi właśnie o to, by namalować jej słońce. A jeśli w literaturze obyczajowej na scenie pojawia się dziecko, to znaczy, że prędzej czy później wkroczy na nią przystojny ojciec. Ale nie uprzedzajmy faktów, nie chcę zdradzić zbyt wiele.
Pod względem stylu i lekkości prowadzenia narracji nie mam nic książce do zarzucenia, wszystko jest tak, jak lubię. Lekturą nie poczują się zawiedzeni ani stali czytelnicy Gabrieli Gargaś, ani nowicjusze, którzy dopiero zaczynają swoją z nią przygodę. Jest klimatycznie, wzruszająco - tak, jak ma być w publikacjach skierowanych do kobiet. Dla mnie natomiast ciekawą kwestię stanowi jedna rzecz. "Namaluj mi słońce" podobało mi się bardziej od "Pośród płatków żółtych róż". Pytanie, czy dlatego, że książka jest bardziej w moim guście lub po prostu lepsza, czy też kluczem do tego jest obniżenie poprzeczki dotyczącej oczekiwań. Już nie oczekiwałam cudów, ale lektury, w towarzystwie której miło spędzę czas. I nie zawiodłam się.